Sklepowe walki

Sieci dyskontów Tesco i Lidl walczą o znak towarowy dla żółtego koła na niebieskim tle przed sądem w Wielkiej Brytanii. Największa brytyjska sieć handlu detalicznego, Tesco, próbowała w październiku 2022 r. znowu podnieść swoje roszczenia przeciwko niemieckiemu dyskontowi, informując londyński sąd, że Lidl złożył wniosek o rejestrację znaku towarowego w złej wierze.

 

Tesco wniosło pozew wzajemny przeciwko Lidlowi w 2021 r., w odpowiedzi na pierwotny pozew Lidla, w którym stwierdzono, że Tesco próbowało w nieuczciwy sposób wykorzystać logo w postaci żółtego koła na niebieskim tle, aby promować swoje karty klubowe. Tesco twierdziło, że Lidl zarejestrował znak towarowy swojego logo bez elementu słownego „Lidl” jedynie w celu używania go wraz ze swoich powszechnie używanym logo. Sąd niższej instancji oddalił co prawda to roszczenie Tesco w czerwcu tego roku, jednak supermarket zaskarżył postanowienie do londyńskiego sądu apelacyjnego wskazując, że samo oznaczenie żółtego koła na niebieskim tle nigdy nie było samodzielnie używane w charakterze znaku towarowego.

Podstawową argumentacją Lidla jest to, że Tesco, używając zbyt podobnego oznaczenia, skopiowało logo Lidla w celu wykorzystania pozytywnych skojarzeń konsumentów z marką Lidl w zakresie wysokiej jakości towarów sprzedawanych po niskiej cenie.

Z dokumentów złożonych przez Tesco w toku postępowania sądowego wynika również, że wielu klientów sieci uważa, że ​​logo Tesco dotyczące programu zniżkowego „Clubcard Price” jest logiem Lidla. Rozprawa przed Sądem Najwyższym w Londynie w kwestii pierwotnego pozwu Lidla i pozostałych pozwów wzajemnych Tesco ma się odbyć na początku przyszłego roku.

Koniec handlu testerami?

Popularne, szczególnie w perfumeriach internetowych, tańsze wersje perfum w postaci testerów mogą niedługo zniknąć z wirtualnych sklepowych półek. Wszystko to przez wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, który zapadł w połowie października 2022 r. i dotyczył sprzedaży testerów perfum oznaczonych znakami towarowymi.

 

Stronami w sprawie były spółka Perfumesco.pl, właściciel perfumerii internetowej oraz Procter & Gamble, producent kosmetyków korzystający z licencji udzielonej przez HUGO BOSS Trade Mark Management GmbH & Co. KG na słowny unijny znak towarowy HUGO BOSS. Przedmiotem sporu było to, że Perfumesco oferowało do sprzedaży między innymi próbki wyrobów perfumeryjnych opatrzone znakiem towarowym HUGO BOSS ze wzmianką „Tester”, przy czym wskazywało, że próbki te nie różnią się zapachem od zwykłego produktu.

Testery udostępniane są nieodpłatnie sprzedawcom i autoryzowanym dystrybutorom, przy czym z założenia mają one służyć wyłącznie prezentacji i promocji kosmetyków. Ich opakowania zewnętrzne mają widoczną informację o tym, że próbki te nie są przeznaczone do sprzedaży, na przykład poprzez zamieszczenie wzmianek: „not for sale” (nieprzeznaczone do sprzedaży), „demonstration” (próbka) lub „tester”.

Procter & Gamble zwróciło się do polskiego sądu z wnioskiem o udzielenie zabezpieczenia roszczeń poprzez zajęcie spornych towarów w postaci testerów perfum oraz złożyło pozew. Wyrokiem z 26 czerwca 2017 r. Sąd Okręgowy w Warszawie zobowiązał Perfumesco.pl do zniszczenia perfum, wód toaletowych i perfumowanych w opakowaniach opatrzonych znakiem towarowym HUGO BOSS, w szczególności testerów, które nie zostały wprowadzone do obrotu w EOG za zgodą spółki. Spór trafił aż przed Sąd Najwyższy, który wystąpił do TSUE z pytaniem prejudycjalnym, czy można zarządzić zniszczenie towarów również wówczas, gdy towary te nie zostały „bezprawnie wytworzone lub oznaczone”. TSUE uznał, że interpretując prawo unijne, sąd może nakazać zniszczenie produktów  oryginalnych, ale wprowadzonych do obrotu niezgodnie z prawem, mimo że przepisy krajowe na to nie pozwalają. Orzeczenie to może być początkiem końca handlu testerami perfum, które – choć oryginalne i noszące na sobie oficjalny znak towarowy producenta – nie są jednak przeznaczone do sprzedaży.

Wirtualna Formuła 1

Formuła 1 dołączyła właśnie do grona podmiotów chętnych na posiadanie znaków towarowych do użytku w wirtualnej rzeczywistości metaverse. F1 dokonała zgłoszenia nowych znaków towarowych, które obejmują wirtualne waluty i inne elementy metaverse.

 

Formuła 1 ujawniła swój plan stworzenia centrum walut cyfrowych wokół ligi wyścigów samochodów sportowych poprzez rozszerzenie swojego znaku towarowego dla wykorzystania zasobów cyfrowych. Zgłoszenie obejmuje m. in. niewymienialne tokeny NFT i rynek cyfrowych przedmiotów kolekcjonerskich, jak również metaverse i wydobycie wirtualnych kryptowalut. Znaki miałyby też chronić usługi rozrywkowe wykorzystujące towary wirtualne, a mianowicie dzieła sztuki nie do pobrania czy też programy rozrywkowe do emisji w wirtualnych światach online, środowiskach wirtualnych, rozszerzonej i mieszanej rzeczywistości.

Osiem znaków towarowych zgłoszonych przez F1 jest wyraźnym sygnałem, że organizacja zajmująca się wyścigami samochodowymi zamierza być pionierem w społeczności Web 3.0. To nie pierwszy raz, kiedy Formuła 1 wyraziła zamiar zgłoszenia znaku towarowego związanego z branżą aktywów cyfrowych. Zaledwie miesiąc temu F1 zarejestrowała też NFT w związku z inauguracyjnym Grand Prix Las Vegas zaplanowanym na 2023 rok.

Dostawcy usług związanych z zasobami wirtualnymi zawsze zwracali się do F1 jako platformy reklamowej, aby dotrzeć do większej liczby klientów, biorąc pod uwagę dużą liczbę obserwowanych przez wielu fanów wyścigów wydarzeń. Przykładowo, serwis Crypto.com został inauguracyjnym partnerem serii wyścigów F1. Również inne firmy zajmujące się aktywami cyfrowymi zaczęły ostatnio sponsorować zespoły F1. Bybit i Red Bull Racing zarobiły 50 milionów dolarów rocznie na takim partnerstwie, podczas gdy sieć Fantom ogłosiła sponsorowanie Scuderia AlphaTauri w ramach działań mających na celu zwiększenie popularności F1.

Gambit Netflixa

Nona Gaprindashvili, szachistka, o której wspomniano w serialu Netflixa „Gambit królowej”, zakończyła właśnie spór z serwisem streamingowym w kwestii naruszenia dóbr osobistych. Nie zadecydował jednak o tym sąd – strony zawarły ugodę.

 

Chociaż Netflix często bywa stroną oskarżaną w postępowaniach sądowych o różnego typu naruszenia praw własności intelektualnej (nie zawsze słusznie), to wiele z tych spraw udało się rozwiązać ugodowo. Tak też miało to miejsce w sporze dotyczącym wielkiego ubiegłorocznego hitu Netfilxa pt. „Gambit królowej”. Co ciekawe, tu przedmiotem sporu nie były jednak prawa autorskie, ale dobra osobiste. Chodziło o przedstawienie w serialu przez Netflix nieprawdziwych informacji na temat szachowej mistrzyni.

Serial obrazuje karierę dziewczynki z domu dziecka, która przypadkiem okazuje się geniuszem szachowym. W ostatnim odcinku „Gambitu królowej”, podczas gdy fikcyjna bohaterka serialu, grana przez Anyę Taylor-Joy, bierze udział w kulminacyjnym turnieju w Moskwie, spiker komentujący grę wspomina właśnie o Nonie Gaprindashvili: „Jedyną niezwykłą rzeczą w niej [Beth Harmon], jest jej płeć, a nawet to nie jest wyjątkowe w Rosji. Jest Nona Gaprindashvili, ale jest mistrzynią świata kobiet i nigdy nie mierzyła się z mężczyznami”.

Nie jest to jednak historycznie prawdziwe – Nona Gaprindashvili to nie tylko pierwsza kobieta, która została uznana za szachowego arcymistrza, ale też przeciwniczka mężczyzn w turniejach. W pozwie wskazano, że twierdzenie, iż słynna szachistka „nigdy nie mierzyła się z mężczyznami”, wyrządziło szkodę zawodową pani Gaprindashvili, która nadal uczestniczy w turniejach szachowych seniorów, jak również narusza to jej dobra osobiste. W roku 1968, kiedy to dzieje się akcja finałowego odcinka „Gambitu królowej”, w którym pada feralne stwierdzenie, Gaprindashvili grała przeciwko przynajmniej 59-ciu mężczyznom, w tym z 28-ma, w tym z arcymistrzami szachów, jednocześnie.

Chociaż Netflix argumentował w sporze przed amerykańskim sądem, że skoro serial jest fikcyjny, to nie musi być on zgodny z prawdziwą historią, to chyba jednak najwyraźniej uznał, że nie ma w tym meczu wielkich szans na wygraną. Sprawa zakończyła się ugodą.

Króliczek Lindt tym razem górą

Taka wiadomość z pewnością wyciśnie łzę z oka wszystkich czekoladoholików – właściciel sieci dyskontów Lidl otrzymał w Szwajcarii nakaz zniszczenia zapasów czekoladowych króliczków. „Odstrzał” zwierzątek z czekolady został nakazany przez szwajcarski sąd, który uznał, że króliczek Lidla jest zbyt podobny do swojego czekoladowego kolegi marki Lindt.

 

Lidl został pozwany przez szwajcarskiego producenta słodyczy, firmę Lindt & Sprüngli za sprzedaż owiniętego w złotą folię czekoladowego królika, który według Lindta wyglądał zbyt podobnie do jego własnego produktu. Szwajcarski federalny sąd najwyższy orzekł, że złoty królik Lindta jest pozostającym w mocy zarejestrowanym znakiem towarowym dotyczącym kształtu produktu, w związku z czym Lindt może zabronić konkurentom powielania tego kształtu przy sprzedaży wyrobów czekoladowych w Szwajcarii.

Sprawa opierała się na wyrazistości kształtu króliczków Lindt. Lindt od 1952 r. sprzedaje króliczki z mlecznej czekolady zawinięte w złotą folię z czerwoną wstążką i dzwoneczkiem na szyi. Spółka zarejestrowała też dwa trójwymiarowe znaki towarowe tego produktu w Szwajcarii, jeden czarno-biały, a drugi w odcieniach złota, brązu i czerwieni. Znak towarowy może zostać zarejestrowany tylko wtedy, gdy pozwala konsumentom odróżnić konkretny produkt od produktów konkurencji. Lidl twierdził w toku sporu, że kształt króliczków Lindt jest powszechny i ​​niewyróżniający, więc nie powinien kwalifikować się do rejestracji.

Szwajcarski sąd oparł swoją decyzję, że kształt króliczka Lindt jest ważnym znakiem towarowym, na podstawie badań konsumenckich, które pokazują, że kupujący jednoznacznie kojarzą ten kształt z marką Lindt.

To nie pierwszy raz, kiedy króliczek Lindt trafił do sądu. Heilemann, konkurent Lindta w Niemczech, zaczął sprzedawać złote króliczki w 2018 r. Wówczas jednak strategia Lindta była nieco inna i skupiała się na ochronie koloru opakowania, a nie jego kształtu. Szwajcarski producent słodyczy twierdził, że specyficzny złoty odcień opakowania jest na tyle charakterystyczny, że może być chroniony jako znak towarowy w odniesieniu do czekoladowych króliczków. Niemiecki sąd zgodził się z tym twierdzeniem, także opierając się na badaniu konsumenckim, w którym 70% respondentów stwierdziło, że złoty odcień, o którym mowa, przywodzi na myśl produkty Lindta.

Króliczek Lindta nie zawsze był jednak w sporach górą. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej w wyroku z 24 maja 2012 r. uznał, że połączenie jego kształtu i kolorów (w tym plisowanej czerwonej wstążki i dołączonego dzwonka) nie różni się wystarczająco od sposobu pakowania innych wyrobów czekoladowych, zwłaszcza królików, tym samym sankcjonując odmowę rejestracji króliczka jako unijnego znaku towarowego.