Ziemniaczany monopol

Amerykański koncern PepsiCo ściga indyjskich rolników. Chociaż wydaje się, że pomiędzy rynkowym gigantem a indyjskimi przedsiębiorcami nie ma żadnych powiązań, to jednak jedno bardzo silne istnieje – to właśnie rolnicy z Indii uprawiają ziemniaki, z których wytwarzane są produkowane przez PepsiCo chipsy Lays. Teraz PepsiCo zżyma się, że rolnicy bez zgody koncernu hodują odmianę ziemniaków zarejestrowaną na jego rzecz.

 

Prawo własności intelektualnej chroni nie tylko znaki towarowe czy patenty. Przedsiębiorcy mogą się też ubiegać przed odpowiednimi urzędami o inne rodzaje praw. Jednym z nich jest może być odmiana roślin. Taką właśnie ochroną objęta jest odmiana ziemniaków, z których powstają chipsy Lays. Ze względu na uprawianie tej odmiany warzyw bez zgody PepsiCo, koncern pozwał czterech indyjskich rolników, żądając od każdego z nich zapłaty 10 milionów rupii odszkodowania, co odpowiada mniej więcej kwocie 143 000 dolarów.

Takie działania amerykańskiego giganta rynku spożywczego wywołały odzew ze strony związków zawodowych rolników i lokalnych aktywistów. Nie jest to pierwszy protest wskazujący na nierówności, jaki można zaobserwować pomiędzy traktowaniem w Indiach międzynarodowych koncernów a niewielkich miejscowych przedsiębiorców. Stowarzyszenia te wystosowały do rządu Indii odezwę w celu podjęcia działań przeciwko PepsiCo. Wcześniej podobne protesty miały miejsce przeciwko amerykańskiej sieci sklepów Walmart oraz przeciwko Amazonowi.

Stowarzyszenia rolników wskazują, że rzekome naruszenie praw PepsiCo było powodowane niewiedzą rolników, że mogą oni działać na czyjąkolwiek niekorzyść. Co więcej, PepsiCo miało pozyskać materiały do procesu w nieuczciwy sposób. Koncern wynajął w tym celu detektywów, którzy podawali się przed rolnikami za potencjalnych nabywców ziemniaków i w taki sposób powzięli wiedzę o szczegółach ich działań, a także pobrali próbki warzyw.

Walka Tic Taki vs. Miki Maki

Znak towarowy to nie jedyne prawo, za pomocą którego przedsiębiorca może chronić swoje prawa do oznaczania czy wyglądu produktu. Właśnie w celu ochrony estetycznej strony samego towaru czy też jego opakowania z pomocą przychodzą wzory przemysłowe. Problem zaczyna się jednak, kiedy pomiędzy znakiem towarowym a wzorem przemysłowym występuje kolizja. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej uznał w wyroku z 6 marca 2019 r., że w takiej sytuacji to znak towarowy jest górą.

 

Spór dotyczył wzoru przemysłowego w postaci opakowania cukierków zarejestrowanego w Urzędzie Unii Europejskiej ds. Własności Intelektualnej (EUIPO) na rzecz polskiej spółki. Po rejestracji wzoru spółka Ferrero wniosła o jego unieważnienie. Ferrero wskazało, że posiada wcześniejszy znak towarowy w postaci pudełka na cukierki – takiego, w jakim sprzedawane są produkowane przez Ferrero drażetki Tic Tac.

We wniosku o unieważnienie Ferrero powołało się na przepis, zgodnie z którym wzór przemysłowy może zostać unieważniony jeśli użyto w nim wcześniejszego oznaczenia chronionego na podstawie prawa krajowego lub europejskiego. Spółka wskazała, że rejestracja wzoru naruszyła jej prawa wcześniejsze ze względu na zawarcie we wzorze znaku wcześniejszego – pudełko będące przedmiotem znaku towarowego oraz to ze wzoru są bowiem bardzo podobne. W rezultacie EUIPO unieważniło wzór przemysłowy. Polska spółka wniosła odwołanie od decyzji, które zostało jednak oddalone. Właściciel unieważnionego wzoru odwołał się dalej, do Sądu UE, który podtrzymał decyzję Izby Odwoławczej EUIPO. Sprawa trafiła przed Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej.

Polska spółka twierdziła, że sporny wzór nie naruszał praw do wcześniejszego znaku, ponieważ nie było między nimi podobieństwa, które mogłoby wprowadzić konsumentów w błąd co do pochodzenia produktów. Sporny wzór nie ma bowiem kątów prostych, ma zaokrąglone krawędzie i zawiera etykietę z napisem „MIKI MAKI lemonowo-pomarańczowe” obejmującą dwie trzecie opakowania, czym znacznie różni się od wcześniejszego znaku. Trybunał nie zgodził się z argumentacją polskiej spółki i podtrzymał decyzję o unieważnieniu wzoru przemysłowego.

Przeznaczenie podróbek

Służby celne walczą jak mogą ze sprzedażą towarów opatrzonych podrobionymi znakami towarowymi. Mało kto zastanawia się jednak, co właściwie dzieje się z nimi potem, już po zatrzymaniu sprzedawców podróbek i odebraniu im wprowadzanej do obrotu odzieży czy obuwia.

 

Wykrywaniem podrobionych produktów zajmuje się między innymi Krajowa Administracja Skarbowa. Służba ta może zatrzymać dobra opatrzone podrobionym znakiem towarowym, z których znaczną część stanowią zazwyczaj odzież czy obuwie. Oczywiście, nie znaczy to, że innym towarom niestraszne są podróbki – w halach targowych czy w niewielkich centrach handlowych znaleźć też można z łatwością podrobione perfumy czy kosmetyki.

O to, co dzieje się z takimi zatrzymanymi przez KAS towarami, zapytała niedawno w interpelacji poselskiej posłanka Anna Białkowska. Posłanka wskazała również w swoim zapytaniu na niezasadność utylizacji zarekwirowanej odzieży. Rzeczywiście, rozwiązaniem wybieranym nierzadko przez właścicieli naruszonych znaków towarowych jest zniszczenie podrobionych butów czy ubrań. Wydawać by się mogło, że dużo lepszą opcją, przynajmniej pod względem etycznym, byłoby zdjęcie z podróbek nieuczciwie na nie nałożonych znaków towarowych i podarowanie ubrań potrzebującym. Poza wątpliwą ozdobą podrobionych oznaczeń, taka odzież jest przecież nowa i nieużywana.

Właściciele praw do znaków rzadko godzą się jednak na takie rozwiązanie. Czasem uzasadniają swoją decyzję tym, że nie da się w prosty sposób zdjąć z zajętych towarów podrobionych znaków, ponieważ znajdują się na nich np. w formie nadruku.

Jak wskazał w odpowiedzi na interpelację Podsekretarz Stanu w Ministerstwie Finansów, część odzieży zostaje jednak nieodpłatnie przekazana między innymi jednostkom organizacyjnym pomocy społecznej, organizacjom charytatywnym czy placówkom oświatowym.

Znak, który obraża

W przyszłym tygodniu przed amerykańskim Sądem Najwyższym pojawi się do rozwiązania bardzo ciekawe zagadnienie – czy oznaczenie budzące skojarzenie ze słowem powszechnie uznawanym za obraźliwe może zostać zarejestrowane jako znak towarowy. Chodzi o nazwę marki odzieżowej FUCT, której amerykański Urząd Patentów i Znaków Towarowych (USPTO) odmówił rejestracji.

 

Rejestracja znaków towarowych objęta jest różnymi obwarowaniami. Przede wszystkim, nie można zarejestrować oznaczenia, które nie posiada charakteru odróżniającego, a więc takiego, które dokładnie opisuje produkt, na jaki jest nakładane. Inne znaki, które nie mogą zostać objęte rejestracją, to według ustawy Prawo własności przemysłowej na przykład takie, które zawierają godło czy inne państwowe symbole. W wielu systemach prawnych, w tym w prawie polskim, nie da się też zarejestrować jako znaku towarowego oznaczenia wulgarnego.

Również przepisy amerykańskiego prawa federalnego zezwalają na odmowę ochrony oznaczenia o wydźwięku niemoralnym lub obraźliwym.

Kalifornijczyk Erik Brunetti prowadzi swoją markę odzieżową FUCT od 1991 r. Ze względu na jej rozwój postanowił ubiegać się o rejestrację znaku towarowego. Po wydaniu przez USPTO negatywnej decyzji, przedsiębiorca walczy teraz o swoje prawa przed sądem.

W latach 2003–2015 odrzucono w USA prawie 2000 zgłoszeń znaków towarowych, które uznano za „niemoralne” lub „skandaliczne”. Dane te zostały upublicznione przez pełnomocników Brunettiego, którzy twierdzą, że proces podejmowania decyzji przez USPTO w takich przypadkach jest niespójny i często arbitralny.

Nie jest to pierwsza tego typu głośna sprawa na amerykańskim podwórku. W 2017 r. również w postepowaniu sądowym wydano orzeczenie na korzyść The Slants, azjatyckiego zespołu rockowego, któremu przed laty odmówiono rejestracji znaku towarowego. W decyzji odmownej stwierdzono, że taki znak towarowy nie powinien zostać zarejestrowany, ponieważ „slant” to slangowe, wulgarne określenie Azjaty.

Islandia uwolniona

Niedawna decyzja Urzędu Unii Europejskiej ds. Własności Intelektualnej (EUIPO) najprawdopodobniej zakończy spór, który trwa od lat, a dotyczy tego, kto może użyć nazwy „Islandia” w celach gospodarczych.

 

Spór trwał już od ładnych kilku lat, podczas których brytyjska sieć sklepów spożywczych Iceland, oferująca głównie artykuły mrożone, wzięła na celownik islandzkie przedsiębiorstwa umieszczające na oferowanych przez siebie towarach oznaczenie, do którego wydawałoby się, że mają pełne prawo – „Iceland”. Taka sytuacja, niezbyt korzystna dla islandzkiej gospodarki, ostatecznie skłoniła organizacje Promote Iceland i Business Iceland oraz islandzkie Ministerstwo Spraw Zagranicznych do podjęcia działań na rzecz uwolnienia „Islandii” spod brytyjskiego panowania. W tych wolnościowych działaniach swój udział mieli też rzecznicy patentowi prowadzący postępowanie przed EUIPO.

Ostatecznie EUIPO zadecydowało tak, jak nakazuje zdrowy rozsądek: dla zdecydowanej większości ludzi pierwszym skojarzeniem z nazwą „Islandia” jest nordycki kraj na Północnym Atlantyku. W końcu to on od wieków używa tej nazwy, podczas gdy sieć supermarketów „Iceland” powstała dopiero w 1970 r. Nie byłoby więc racjonalne, aby brytyjska sieć supermarketów monopolizowała w handlu nazwę istniejącego od IX wieku kraju.

Decyzja EUIPO została skomentowana na stronie internetowej islandzkiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Zdaniem przedstawicieli ministerstwa jest to znaczące zwycięstwo z pożytkiem dla islandzkich firm eksportujących produkty spożywcze.

Islandia nie powinna jednak definitywnie fetować zwycięstwa. Decyzja EUIPO nie jest jeszcze prawomocna. Właściciel sieci Iceland ma czas do 5 czerwca 2019 r. na wniesienie odwołania od decyzji.