Nieuczciwa kampania

Członkowie zespołu Linkin Park wygrali na Twitterze z Donaldem Trumpem. Ten ostatni, walczący o drugą kadencję jako prezydent USA, bez zezwolenia zespołu wykorzystywał na Twitterze utwór Linkin Park „In the End” w ramach swojej kampanii. Zespół wymógł na Twitterze usunięcie utworu.

 

W USA trwa właśnie kampania prezydencka, w której bierze udział również obecnie urzędujący prezydent, Donald Trump. To właśnie w celach związanych z kampanią umieścił on na Twitterze klip do piosenki „In the End”, wykonywanej oryginalnie przez zespół Linkin Park, tu – w aranżacji Tommee Profitt z udziałem Fleurie i Jung Youth. Czas umieszczenia piosenki na koncie Trumpa był wyjątkowo niefortunny, jako że przypadł dokładnie na trzecią rocznicę samobójczej śmierci wokalisty Linkin Park, Chestera Benningtona.

Teraz jego koledzy z zespołu, który po tragicznej śmierci Chestera zawiesił działalność, zażądali od Twittera usunięcia twitta z piosenką, wskazując na naruszenie własności intelektualnej. Zespół wskazał, że nigdy nie wyraził zgody na wykorzystanie przez Donalda Trumpa swojej piosenki. Sam wokalista Linkin park jeszcze za życia mówił natomiast, że „Trump jest gorszym zagrożeniem dla USA niż terroryzm”.

Protest zespołu, który wskazywał na naruszenie praw autorskich, przyniósł oczekiwany skutek – Twitter usunął kontrowersyjne wideo. Co ciekawe, nie jest to pierwszy przypadek, kiedy aktualnie urzędujący prezydent USA naruszył prawa autorskie, wykorzystując popularne piosenki bez zgody ich twórców dla swoich działań politycznych. Do tej pory w takich sprawach o naruszeniach swoich praw mówiły takie gwiazdy niepopierające obecnego prezydenta USA, jak Adele, Aerosmith czy The Rolling Stones.

Szpak bez głosu

Młody polski wokalista, Michał Szpak, nie może wykonywać części swoich piosenek. Wszystko przez zmianę agencji artystycznej, która obsługuje piosenkarza. Do tej pory muzyk współpracował z agencją Musicart, obecnie zaś – z agencją Rock House Entertainment. Ta ostatnia nie posiada jednak praw autorskich do niektórych utworów wykonywanych przez Szpaka.

 

W ostatnim czasie z serwisu YouTube zniknęły niektóre z piosenek Michała Szpaka, między innymi „Jesteś bohaterem” i „Byle być sobą”. Okazuje się, że Michał Szpak nie posiada praw autorskich do muzyki i tekstów wykonywanych przez siebie piosenek, ponieważ zarówno tekst, jak i melodia były tworzone przez inne osoby. Te zaś najwyraźniej przeniosły majątkowe prawa autorskie do swoich utworów na agencję Musicart.

Od kiedy Michał Szpak zakończył współpracę z Musicart i przeniósł się do Rock House Entertainment, nie może korzystać z utworów, do których prawa przysługują poprzedniej agencji. W tym celu obecna agencja zajmująca się działalnością piosenkarza musiałaby zawrzeć umowę licencyjną z Musicart, aby Michał Szpak nadal mógł korzystać z tekstów i melodii części utworów, które wykonywał w poprzednich latach kariery.

Takie problemy mogą się pojawiać się, kiedy wokalista wykonuje piosenki, do których prawa mają inne osoby – autorzy muzyki i tekstu. Kłopot znika, kiedy to właśnie wykonawca jest jednocześnie autorem słów i melodii, a więc wykonuje napisane przez siebie piosenki, ale też nie przeniósł majątkowych praw autorskich do nich na przykład na swoją agencję. W innym wypadku może potem powstać problem z uzyskaniem – być może nietaniej – licencji na piosenki, które wykonywało się w przeszłości.

Tesla obchodzi się smakiem Teslaquili

Elon Musk już od jakiegoś czasu obiecuje rynkowy debiut Teslaquili. Nazwa alkoholu produkowanego przez założyciela Tesli pozostaje jednak pod znakiem zapytania ze względu na problemy z uzyskaniem praw do znaku towarowego. Urzędu Patentów i Znaków Towarowych Stanów Zjednoczonych (USPTO) odrzucił zgłoszenie znaku Tesli 17 marca 2020 r.

 

Ekspert rozpatrujący zgłoszenie znaku „Teslaquila” w USPTO odrzucił argumenty Tesli odpierające zarzuty zbytniego podobieństwa do znaku „Spirit Tesla”, nazwy używanej przez serbską firmę w odniesieniu do śliwowicy. Konkretnie, słowo „Tesla” uznano za mylące wobec konsumentów, ponieważ nie byłoby jasne, czy firmy sprzedające oba produkty nie są ze sobą powiązane. Tesla odpowiedziała, że marka „Tesla” stała się synonimem oferowanych pod nią pojazdów elektrycznych, a zatem skojarzenie byłoby jasne, jednak nie przekonało to eksperta prowadzącego sprawę zgłoszenia.

W postępowaniu Tesla wskazywała na różnicę między dwoma produktami – nazwa jednego z nich dotyczy alkoholu produkowanego z agawy, a drugiego – brandy śliwkowej. Niestety, klasa klasyfikacji nicejskiej, w której zawarte są towary wymienione we wniosku o rejestrację, jest taka sama dla obu znaków towarowych niezależnie od rodzaju alkoholu. W związku z tym gatunek alkoholu nie miał tu większego znaczenia. USPTO uznał, że taka zbieżność pomiędzy nazwami obu alkoholi oraz podobieństwa pomiędzy samymi produktami – mocnymi alkoholami, może łatwo wprowadzić konsumenta w błąd.

Można się teraz zastanawiać, czy Tesla będzie kontynuować sprzedaż swojego alkoholu nadal pod planowaną wcześniej nazwą Teslaquila bez ochrony znaku towarowego, czy też całkowicie zmieni markę produktu. Warto też zauważyć, że producent samochodów elektrycznych wciąż ma oczekujące na decyzję eksperta wnioski o rejestrację znaków towarowych w Meksyku. Jednak nawet jeśli znak zostanie tam pomyślnie zarejestrowany, przyznane mu prawa nie będą miały zastosowania w Stanach Zjednoczonych. Kwestia znaku towarowego „Teslaquila” wydaje się jednak problematyczna również z innych powodów, ponieważ inny zgłaszający złożył już wniosek w ramach Protokołu madryckiego o ochronę w Unii Europejskiej, Szwajcarii, Nowej Zelandii, Australii, Kazachstanie, Filipinach i Tajlandii.

Walka o „Stranger Things”

Właściciel platformy streamingowej Netflix został oskarżony o plagiat. Chodzi o serial „Stranger Things”, opowiadający o nastolatkach w amerykańskim małym miasteczku, którzy walczą z potwornym wrogiem z innego wymiaru. Irlandzka firma Irish Rover Entertainment twierdzi, że ten popularny serial opiera się o scenariusz serialu „Totem”, choć ten ostatni nie ujrzał nigdy światła dziennego.

 

W połowie lipca 2020 r. firma Irish Rover Entertainment wniosła pozew do amerykańskiego sądu, zarzucając Netflixowi splagiatowanie scenariusza do serialu „Totem”, stworzonego przez Jeffreya Kennedy’ego. Co ciekawe, „Totem” nie został nigdy wyprodukowany, miał on jedynie gotowy scenariusz. To właśnie o scenariusz i bohaterów toczy się spór. Złożony w połowie lipca tego roku pozew zarzuca zawłaszczenie sobie przez Netflix m. in. fabuły, postaci, dialogów, miejsca akcji, a także grafik koncepcyjnych objętych ochroną prawnoautorską.

Gra z pewnością toczy się o niemałą stawkę, ponieważ serial „Stranger Things” odbił się dużym echem w popkulturze ostatnich lat. Ten horror science-fiction, utrzymany w stylistyce i klimacie lat 80. XX wieku został stworzony dla platformy Netflix przez braci Dufferów, będących również jego scenarzystami i reżyserami. Fabuła serialu toczy się wokół zaginięcia dwunastoletniego Willa Byersa, którego poszukują matka i zaprzyjaźniony z nią szeryf. Na własną rękę kolegi poszukują również jego nastoletni przyjaciele, wspomagani przez tajemniczą dziewczynkę o imieniu Jedenastka, obdarzoną niezwykłymi mocami.

Serial dorobił się rzeszy fanów na całym świecie, powstała również cała związana z nim merchandisingowa otoczka w postaci ubrań czy gadżetów sygnowanych nazwą serialu. To również zyski ze sprzedaży gadżetów zachęciły zapewne irlandzką spółkę do wniesienia pozwu. Jej zdaniem, „Stranger Things” kopiuje „Totem”, w którym dziewczynka o imieniu Kimimela, obdarzona niezwykłymi mocami, pomaga swoim przyjaciołom znaleźć portal prowadzący do alternatywnej, nadprzyrodzonej rzeczywistości. Bohaterowie serialu walczą z jej mieszkańcami – mrocznym duchem Azraelem i jego Armią Czarnego Wilka. Teraz na temat podobieństw pomiędzy serialem a irlandzkim scenariuszem będzie musiał wypowiedzieć się amerykański sąd.

Czy adres IP to adres?

Platforma YouTube nie musi ujawniać danych naruszyciela praw autorskich, które umożliwiają jego zidentyfikowanie, takich jak adres IP, adres email czy numer telefonu. Tak orzekł ostatnio Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej w wyroku z 9 lipca 2020 r.

 

Sprawa, która swój finał znalazła przed Trybunałem Sprawiedliwości Unii Europejskiej, dotyczyła nielegalnego udostępniania na platformie YouTube filmów „Parker” i „Straszny film 5”. Naruszenia miały miejsce w latach 2013 i 2014. Właściciel majątkowych praw autorskich do obu produkcji, spółka Constantin Film Verleih, wezwał YouTube do przekazania mu danych podmiotów naruszających prawa autorskie, takich jak adresy IP, z których filmy zostały umieszczone na YouTube czy adresy email wykorzystywane przez naruszycieli. YouTube odmówił udostępnienia takich danych.

Według dyrektywy 2004/48 w sprawie egzekwowania praw własności intelektualnej, organy sądowe państwa członkowskiego mogą nakazać udostępnienie informacji o pochodzeniu i sieciach dystrybucji towarów lub usług naruszających prawo własności intelektualnej, w tym – adresu naruszyciela. Sąd krajowy rozpatrujący sprawę miał wątpliwości, czy w zakres definicji „adresu” według dyrektywy wchodzą również takie dane, jak adres IP czy adres email.

W lipcowym wyroku Trybunał udzielił odpowiedzi odmownej na to pytanie. TSUE wskazał, że w zwykłym, słownikowym znaczeniu termin „adres” obejmuje jedynie adres pocztowy, to znaczy miejsce zamieszkania lub pobytu określonej osoby. Takiej informacji można by więc żądać od YouTube. Definicji tej nie można natomiast rozszerzać na inne dane, takie jak numer telefonu czy adres email. Constantin Film Verleih mogło więc domagać się przekazania takich informacji adresowych, nie zaś dalszych informacji wskazanych w pozwie.