Justin Bieber sprzedał prawa do piosenek

Justin Bieber sprzedał prawa autorskie do swojej muzyki funduszowi inwestycyjnemu wspieranemu przez Blackstone, stając się jednym z najmłodszych artystów, którzy zarabiają na swoich katalogach utworów.

 

Hipgnosis Song Management, doradca inwestycyjny notowanego w Londynie funduszu muzycznego Hipgnosis, nabył majątkowe prawa autorskie do ponad 290 piosenek Biebera. Obejmuje to światowe hity wydane przed 31 grudnia 2021 r., takie jak „Sorry”, „Despacito” i „Baby”. Chociaż firma Hipgnosis Song Management nie potwierdziła publicznie wartości transakcji, „Wall Street Journal” poinformował kilka dni temu, że była ona warta około 200 milionów dolarów.

To przejęcie jest jedną z największych transakcji, jakie kiedykolwiek zawarto z artystą w wieku poniżej 70 lat. Katalog muzyczny Biebera ma prawie 82 miliony słuchaczy miesięcznie i ponad 30 miliardów ściągnięć w samym Spotify. 28-letni Bieber dołączył do rosnącej listy artystów, którzy sprzedali prawa do swojej muzyki. Inni, którzy dokonali tego ruchu, to m. in. Bob Dylan i Bruce Springsteen. Największe transakcje dotyczą zwykle starszych artystów, którzy sprzedają prawa do dziesięcioleci pracy swojego życia. Dzięki artystom, takim jak Springsteen i Dylan, potencjalni inwestorzy mogą mierzyć popularność piosenek danego muzyka na przestrzeni dziesięcioleci i dlatego mogą spodziewać się wiarygodnego dochodu za streaming, jeśli kupią prawa do tych utworów.

W tego rodzaju umowach zysk jest większy, niż gdyby artyści zachowali swoje prawa autorskie i nadal z nich korzystali. Główną potencjalną wadą takich transakcji dla artystów jest jednak utrata kontroli nad portfolio utworów. Często przekazanie praw do muzyki oznacza utratę głosu w sprawie tego, kiedy i gdzie ta muzyka jest używana.

Sztuczna inteligencja, prawdziwy spór

Getty Images pozwało właściciela generatora grafik za naruszenie praw autorskich. Repozytorium zdjęć twierdzi, że Stability AI nielegalnie skopiowało miliony zdjęć chronionych prawem autorskim w celu szkolenia silnika Stable Diffusion, bez ubiegania się o licencję.

 

Najbardziej znany dostawca obrazów stockowych twierdzi, że Stability AI nielegalnie skopiowało i przetworzyło miliony zdjęć chronionych prawem autorskim dla własnej korzyści komercyjnej i ze szkodą dla twórców kreatywnych treści. Getty Images poinformowało, że wszczęło postępowanie sądowe w londyńskim High Court of Justice przeciwko spółce Stability AI.

Stable Diffusion to generator tekstu na obraz, który może tworzyć nowe obrazy na podstawie zdania wprowadzonego przez użytkownika, łącząc różne koncepcje, atrybuty i style. Takie modele sztucznej inteligencji jak Midjourney i DALL-E są szkolone przy użyciu ogromnej liczby istniejących zdjęć czy obrazów. Pojawiają się jednak obawy, że niektóre treści wykorzystywane do szkolenia tych sztucznych inteligencji mogą być chronione prawem autorskim i pobierane bez zgody artystów.

W zeszłym roku analiza 12 milionów zdjęć wykorzystanych do treningu Stable Diffusion wykazała, że około 47% zdjęć pochodziło z zaledwie 100 domen, przy czym największa liczba zdjęć (około 8,5%) pochodziła z Pinteresta.

We wrześniu ubiegłego roku Getty Images wydało zakaz przesyłania i sprzedaży grafik generowanych przez sztuczną inteligencję na swojej platformie. Firma stwierdziła, że wynika to z niewyjaśnionych dotychczas kwestii dotyczących praw autorskich do obrazów generowanych przez sztuczną inteligencję, a także niepewności co do danych, na których te modele sztucznej inteligencji są szkolone.

W oświadczeniu dotyczącym postępowania sądowego Getty Images wskazało, że udzieliło licencji „wiodącym innowatorom technologicznym” w celu szkolenia systemów sztucznej inteligencji z poszanowaniem praw własności osobistej i intelektualnej.

 

Problematyczne ostrygi

Brytyjska firma produkująca zegarki dla dzieci została wezwana przez markę Rolex do rebrandingu, ze względu na rzekome naruszenie praw do znaku towarowego.

 

Oyster & Pop to firma produkująca zegarki dla dzieci. Otrzymała ona list od jednej z największych na świecie spółek produkujących luksusowe zegarki z prośbą o zmianę marki. Prawnicy Rolex napisali do Oyster & Pop wskazując, że konsumenci będą łączyć ich produkty z zegarkami Rolex Oyster Perpetual. Jest to o tyle trudne do uwierzenia, że Oyster & Pop sprzedaje kolorowe zegary ścienne, które mają pomóc dzieciom w nauce określania czasu, a ich cena detaliczna to w przeliczeniu około 120 zł. Rolex tymczasem słynie ze sprzedaży wysokiej klasy zegarków na rękę, w tym linii Oyster Perpetual i Submariner, których cena osiąga dziesiątki tysięcy złotych.

W rezultacie Rolex zażądał od brytyjskiej firmy zmiany logo, domeny internetowej i nazwy, aby uniknąć dalszych działań sądowych. Oyster & Pop sprzedaje online zegary ścienne wraz z innymi produktami edukacyjnymi, w tym wykresami zadań domowych i zestawami do nauki ułamków. Firma została nazwana od drogi Oyster Bend, przy której dorastały jej będące siostrami założycielki.

W odpowiedzi właścicielki zaproponowały, że nigdy nie wyprodukują zegarka dla dorosłych i nigdy nie zmienią nazwy marki na samą Oyster. Rolex, który jest właścicielem znaku towarowego „oyster”, wcześniej wygrał już bitwę o znak towarowy z firmą Oyster & Pop w Stanach Zjednoczonych po tym, jak zgłosiła on swój własny znak towarowy w kategorii zegarów. Niewielka brytyjska firma nie mogła sobie wówczas pozwolić finansowo na pełnomocnika w USA. W rezultacie czas na złożenie odpowiedzi minął, a Oyster & Pop przegrała sprzeciwową sprawę. Być może teraz grozi jej powtórka, tym razem na brytyjskim gruncie.

 

3 czy 4 paski?

Adidas przegrał sądową walkę o swój pasiasty znak towarowy z luksusowym projektantem Thomem Brownem. Sportowa firma próbowała powstrzymać projektanta mody przed używaniem wzoru z czterema paskami.

 

Przed nowojorskim sądem gigant odzieży sportowej argumentował, że cztery paski luksusowej marki Thom Browne Inc są zbyt podobne do jego własnych trzech pasków. Thom Browne wskazał zaś, że jest mało prawdopodobne, aby konsumenci pomylili te dwie marki, ponieważ – między innymi – jego wzór ma inną liczbę pasków.

W toku postępowania Adidas żądał odszkodowania w wysokości ponad 7,8 miliona dolarów, jednak ława przysięgłych stanęła po stronie Browne’a. Jego projekty często mają cztery poziome, równoległe paski, np. otaczające rękaw ubrania lub – jak często nosi sam twórca – brzeg skarpetki. Znak towarowy Adidasa posiada natomiast trzy paski.

Pełnomocnik projektanta wskazywał też na odmienność grup docelowych produktów obu marek. Odzież sportowa nie jest bowiem domeną Thom Browne Inc, a jej produkcja skierowana jest do zamożnych klientów – na przykład para damskich legginsów kompresyjnych marki kosztuje w przeliczeniu ponad 3.500 zł, a koszulka polo to koszt niemal 1.500 zł. Są to ceny znacznie wyższe niż te konieczne zazwyczaj do uiszczenia za produkty marki Adidas.

Co ciekawe, spór między tymi dwiema firmami sięga ponad 15 lat wstecz. W 2007 r. Adidas skarżył się, że Thom Browne używał wzoru z trzema paskami na kurtkach. Browne w rezultacie dodał czwarty pasek.

Z dokumentów wykorzystanych w sprawie wynika też, że Adidas wszczął od 2008 r. ponad 90 batalii sądowych i podpisał ponad 200 ugód dotyczących znaku towarowego z trzema paskami.

Rodowód plagiatu?

W stronę najnowszej produkcji platformy Netflix, „Wiedźmin: Rodowód krwi”, opartej na uniwersum z powieści polskiego pisarza, Andrzeja Sapkowskiego, padają oskarżenia o plagiat. Co ciekawe, nie są to zarzuty dotyczące fabuły czy scenariusza, jak to zazwyczaj w takich przypadkach bywa, ale odnoszą się one do części scenografii.

 

Widzowie są rozdarci w kwestii jednej z ostatnich produkcji Netflixa, „Wiedźmin: Rodowód krwi”. Po początkowej ekscytacji świetnym pierwszym sezonem serialu „Wiedźmin” opowiadającego o przygodach Geralta z Rivii, zabójcy potworów, kolejnym odcinkom zarzucano odejście od pierwotnej fabuły książek Sapkowskiego, co miało serialowi – według fanów – nie wyjść na dobre. Wielbicieli serialu zasmuciła również niedawno wypuszczona informacja o odejściu z serii Henry’ego Cavilla, odtwórcy głównej roli, a prywatnie fana książek twórcy postaci Wiedźmina.

Niedawno na ekrany telewizorów, również w Polsce, Netflix wypuścił prequel historii świata Geralta zatytułowany „Wiedźmin: Rodowód krwi”. Fani mają co do niego mieszane uczucia, zarzucając mu m. in. wtórność fabuły i brak pomysłu na opowiedzenie całej historii. Jak się okazuje, zarzuty fabularne to nie jedyne kierowane w stronę twórców serialu. Shawn Coss, artysta i rysownik, zarzucił na Twitterze twórcom serialu, że bez jego wiedzy i zgody wykorzystali w nim jego rysunki potworów. Miały się one pojawić pod koniec serii, przypięte na kawałkach pergaminu na drewnianych deskach.

Rysunki przedstawiające czaszki i głowy fantastycznych stworów rzeczywiście wykazują wysoki stopień podobieństwa, jednak z zarzutami o plagiat trudno się do końca zgodzić – rysunki przedstawiają elementy takie, jak czaszka z rogami, które były już na wiele sposobów wykorzystywane w popkulturze. Nawet jeśli rysunki Cossa oraz te z serialu są podobne, to prawdopodobnie wszystkie je można traktować jako utwory inspirowane pewnymi elementami kulturowymi. Naruszenie praw autorskich może być w tym przypadku trudne do udowodnienia.