Kylie jest tylko jedna

Piosenkarka Kylie Minogue wygrała w końcu walkę ze swoją imienniczką, Kylie Jenner, o znak towarowy dla marki produktów kosmetycznych. Obie Kylies walczyły w USA o to, która z nich będzie mogła używać swojego imienia w charakterze nazwy kosmetyków.

 

Zarówno australijska gwiazda pop, Kylie Minogue, jak i gwiazdka telewizyjnego show „Keeping Up with the Kardashians”, Kylie Jenner, chciały nazwać swoje kosmetyki po prostu „Kylie”, ale finalnie to popularna piosenkarka zdobyła w sądzie prawa do nadawania takiej nazwy swoim produktom. Gama kosmetyków Minogue jest już w sprzedaży, dostępna na oficjalnej stronie internetowej marki. Piosenkarka postanowiła nazwać swoje poszczególne produkty tytułami różnych piosenek, które śpiewała w trakcie swojej kariery.

Celebrytka Kylie Jenner również skupiła się na rozwijaniu swojej marki kosmetycznej. I chociaż pod względem tego, co sprzedają, obie panie nie różnią się aż tak bardzo, ponieważ obie koncentrują się na kosmetykach, to ich produkty wyglądają znacznie inaczej. Kosmetyki obu marek nie są jednak aż tak różne, aby konsumenci nie mogliby ich pomylić, jeśli nazywałyby się tak samo.

Kylie Jenner złożyła w USA wniosek o rejestrację znaku towarowego „Kylie” w 2014 r. dla swojej marki kosmetycznej i odzieżowej. Okazało się to jednak dość problematyczne, ponieważ Kylie Minogue sprzedawała już produkty takie jak ubrania, meble i perfumy pod nazwą „Kylie”. Pełnomocnicy australijskiej piosenkarki szybko wystosowali do Urzędu Znaków Towarowych i Patentów Stanów Zjednoczonych sprzeciw wobec zgłoszenia znaku towarowego wskazując listę powodów, dla których nie należało przyznawać znaku towarowego Jenner.

Pełnomocnik Kylie Minogue nazwał Kylie Jenner „wtórną osobowością reality show”, z kolei swoją klientkę określił jako „znaną na całym świecie artystkę, działaczkę społeczną zajmującą się walką z rakiem piersi, znaną przez swoich fanów jako ‘Kylie’.” Amerykański Urząd Patentowy odrzucił w rezultacie wniosek Jenner w lutym 2017 r. i chociaż celebrytka odwołała się od tej decyzji, to obecnie również to odwołanie nie zakończyło się sukcesem.

Paski Adidasa bez ochrony

Jedna z najpopularniejszych marek odzieży i akcesoriów sportowych, Adidas, nie ma ostatnio powodów do radości na tle własności przemysłowej. W wydanym w czerwcu 2019 r. wyroku Sąd Unii Europejskiej uznał, że znak towarowy Adidasa w postaci trzech pasków nie ma zdolności odróżniającej i powinien zostać unieważniony.

 

W wydanym 19 czerwca 2019 r. wyroku Sąd wskazał, iż charakterystyczne dla produktów marki Adidas oznaczenie w postaci trzech równoległych pasków nie nadaje się na znak towarowy. Nie jest to, jak twierdził uprawniony, znak pozycyjny, ale zwykły znak graficzny i jako taki nie posiada charakteru odróżniającego w wystarczającym stopniu, aby pozostać pod ochroną. Tym samym, Sąd Unii Europejskiej utrzymał w mocy decyzję Urzędu Unii Europejskiej ds. Własności Intelektualnej (EUIPO) z 2016 r. w sprawie unieważnienia pierwotnej decyzji o rejestracji tego znaku.

Sporny znak towarowy w postaci trzech pasków został zarejestrowany w EUIPO w 2014 r. dla takich towarów, jak odzież, obuwie i nakrycia głowy. Według opisu, znak składał się z trzech równoległych pasów o jednakowej szerokości, zastosowanych na produkcie w dowolnym kierunku. Oznaczenie to zostało jednak zakwestionowane przez belgijską firmę Shoe Branding Europe, z którą Adidas toczył trwający od dziesięciu lat spór. Sąd UE unieważnił w zeszłym roku znak towarowy Shoe Branding, w którym znajdowały się dwa równoległe pasy, wskazując, że paski są zbyt podobne do znaku towarowego Adidasa.

W odwecie Shoe Branding Europe wystąpiło o unieważnienie flagowego znaku Adidasa. W toku postępowania uprawniony musiał wykazać, że znak uzyskał charakter odróżniający w całej Unii Europejskiej w oparciu o jego użycie, do tego stopnia, że ​​konsumenci od razu łączyli go z produktami marki Adidas i mogli odróżnić opatrzone nim towary od produktów innych firm. Sąd UE uznał jednak, że zabieg ten się nie udał.

Sąd odrzucił argumenty Adidasa, że ​​logo uzyskało charakter odróżniający dzięki wykorzystaniu w całej Unii Europejskiej, zauważając, że firma przedstawiła jedynie odpowiednie dowody dotyczące 5 z
28 państw członkowskich. Adidas nadal może odwołać się od wyroku do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej.

Teksty niezgody

Google został niedawno oskarżony o naruszenie praw serwisu Genius.com, ze względu na publikowanie tekstów piosenek różnych wykonawców, które rzekomo miały być skopiowane z treści umieszczanych na Genius.com. Chodzi o słowa piosenek ukazujące się w wyszukiwarce Google w ramach wyników wyszukiwania danego utworu.

 

Genius.com to serwis oferujący bazę tekstów utworów muzycznych. Jeżeli ktoś jest ciekawy tekstu swojej ulubionej piosenki, może go w nim łatwo sprawdzić. Od pewnego czasu podobną usługę oferuje jedna z największych wyszukiwarek internetowych, Google. Już po wyszukaniu często samego tytułu piosenki, na górze wyników pojawia się jej tekst. Możliwe jest też sprawdzenie tłumaczenia słów, jeżeli piosenka jest obcojęzyczna.

Genius.com zarzuca Google, że część z pokazywanych w ten sposób słów piosenek została wprost skopiowana z jego serwisu. Okazuje się bowiem, że Genius zastawił sprytną pułapkę – część apostrofów w tekstach została zamieniona na znaki z alfabetu Morse’a. Po ich odfiltrowaniu ukazuje się wyrażenie „red handed” (ang. złapany na gorącym uczynku). Według twierdzeń serwisu Genius, informował on o tym Google już w 2017 r., jednak gigant nie przejął się najwyraźniej otrzymanymi wiadomościami.

Teraz Google tłumaczy się już publicznie. Właściciel słynnej wyszukiwarki twierdzi, że zaistnienie naruszeń jest niemożliwe, ponieważ w zakresie transkrypcji tekstów piosenek współpracuje wyłącznie z licencjonowanymi partnerami. Taki komunikat nie spotkał się jednak najwyraźniej z najlepszym odbiorem, ponieważ niedługo później spółka Google poinformowała na Twitterze, że będzie weryfikować współpracujące z nią podmioty pod kątem dopuszczenia się ewentualnych naruszeń praw Genius.com.

Niewidzialny znak towarowy Apple

Apple nie odpuszcza w sporze z niewielkim serwisem telefonów z Norwegii. Koncern elektroniczny twierdzi, że naprawa przez serwis telefonów marki Apple oraz ich dalsza sprzedaż, już w naprawionej formie, narusza jego prawa do znaków towarowych „Apple”.

 

Apple to firma słynna z daleko idącego egzekwowania należących do niej praw własności przemysłowej. Spółka posiada nie tylko wiele patentów, ale i znaków towarowych, które chroni, jak tylko może. Jakiś czas temu norweskie służby celne zajęły przesyłkę, mającą dotrzeć do serwisu PCKompaniet, w której znajdowały się 63 ekrany iPhone 6 i 6S. W piśmie przedprocesowym wysłanym do rzekomego naruszyciela Apple zażądało ​​od niego zadośćuczynienia w wysokości – w przeliczeniu – około 3566 USD i przyznania się do naruszenia praw do znaków towarowych. Firma PCKompaniet odrzuciła tę propozycję.

W rezultacie Apple wniosło pozew do norweskiego sądu. Problematyczną kwestią w toku postępowania okazała się definicja „podrobionej” części sprzętu. Zatrzymane przez celników ekrany miały bowiem zamalowane znaki towarowe Apple, ukryte w taki sposób, aby użytkownik sprzętu ich nie widział. Sprzęt nie był więc już rzeczywiście opatrzony znakami towarowymi Apple. Koncern trwał jednak na stanowisku, iż jest to naruszenie.

Najprawdopodobniej taka postawa Apple wynika z faktu, że firma z definicji nie umożliwia użytkownikom swojego sprzętu samodzielnego dokonywania napraw. Mają one być przeprowadzane tylko przez oficjalne serwisy. Taka polityka doprowadziła do powstania wielu nieautoryzowanych serwisów Apple, gdzie i tak świadczone są usługi naprawy sprzętu tej marki. Prawdopodobnie Apple dąży więc do jak najskuteczniejszego utrudnienia ich działania.

Norweski sąd nie zgodził się jednak z argumentami koncernu. Wskazał, że ponieważ logo nie było widoczne w trakcie używania urządzenia, to znak towarowy Apple nie został naruszony.

Sztuka w Internecie

Józef Hałas to jeden z klasyków polskiej sztuki współczesnej. Za życia malarza odbyło się ponad 300 wystaw jego prac. Po jego śmierci w 2015 r. wywiązał się spór z twórczością Hałasa w tle, pomiędzy jego córką a wieloletnią przyjaciółką, Ewą Kaszewską. Spór dotyczył eksponowania prac malarza.

 

Sądząc po ilości i skomplikowaniu sporów sądowych, problematyczne sytuacje z prawami autorskimi do różnych dzieł rozgrywają się nawet za życia ich autorów, chociaż teoretycznie sprawa powinna być wówczas prosta. Okazuje się jednak, że po śmierci twórcy takie problemy mogą się jeszcze nawarstwiać.

Ewa Kaszewska i jej mąż byli długoletnimi przyjaciółmi malarza Józefa Hałasa. W szczególności Kaszewska pomagała malarzowi gromadzić i porządkować jego prace, ale również notatki i pamiętniki. W dowód przyjaźni Hałas zapisał jej w testamencie część obrazów oraz kopię swojego pamiętnika. Fragmenty pamiętnika zostały upublicznione przez Ewę Kaszewską na jej blogu „Kaszewska o Hałasie”, a także w prywatnej galerii.

Takie działania nie spodobały się córce malarza, która wystąpiła do sądu z roszczeniem o zakazanie naruszania w taki sposób autorskich praw osobistych jej ojca. Jeszcze za życia Hałas z niechęcią wypowiadał się bowiem o Internecie, uznając pokazywanie dzieł malarskich w taki sposób za deprecjację ich wartości.

Sąd nie przychylił się jednak do roszczeń córki Hałasa. Zarówno Sąd Okręgowy we Wrocławiu, jak i tamtejszy Sąd Apelacyjny oddaliły tak sformułowane roszczenia. Na początku czerwca tego roku w sprawie wypowiedział się też Sąd Najwyższy. Sąd Najwyższy wskazał, że chociaż Józef Hałas nie upoważnił pozwanej do eksponowania swoich prac, to jednak zlecił jej zbieranie i uporządkowanie jego twórczości oraz publikację informacji na jej temat. Skoro więc prace Hałasa mogły być oglądane w galerii, to twórca nie chciał ich ukryć, co świadczy o możliwości ich eksponowania, również pomimo niechęci artysty do środka przekazu, jakim jest Internet. Sąd Najwyższy nie stwierdził w sprawie naruszenia osobistych praw autorskich.