Czy leasingować licencję na znak towarowy?

W życiu pewne są podobno tylko śmierć i podatki. Te ostatnie spędzają sen z oczu przedsiębiorcom, ponieważ chociaż sama konieczność ich zapłaty rzeczywiście jest pewna, to jednak wielość interpretacji konkretnych przepisów faktycznie może przerażać. Konsekwencje nieprawidłowej zapłaty należnego podatku mogą być natomiast poważne.

Wielu przedsiębiorców, w celu obniżenia podstawy opodatkowania, wlicza w koszty prowadzenia działalności różnego typu wydatki. Jednym z nich mogą być wydatki związane z pozyskaniem i korzystaniem z finansowania dłużnego. Czy może lepiej powiedzieć – mogły być, ponieważ zmiana przepisów o CIT, która weszła w życie z początkiem roku, może skutecznie utrudnić tego typu działania. Znowelizowane przepisy wprowadziły między innymi limity w zaliczaniu do kosztów wszelkiego rodzaju opłat za korzystanie lub prawo do korzystania z licencji, znaków towarowych i know-how, ponoszonych bezpośrednio lub pośrednio na rzecz podmiotów powiązanych. Prowadzi to do konieczności skrupulatnego pilnowania, jaka część płaconych przez przedsiębiorcę rat leasingowych związanych z licencją, między innymi znaków towarowych i know-how, może stanowić koszty podatkowe.

Wygląda na to, że taka konstrukcja przepisów jest kolejnym krokiem do wyeliminowania optymalizacji podatkowej przy użyciu praw własności intelektualnej. Próba dokonania takiej optymalizacji przy pomocy znaków towarowych nie tylko nie przyniosła planowanych zysków, ale stała się też źródłem medialnych problemów dla polskiej spółki LPP zajmującej się produkcją odzieży, oferowanej pod markami House, Reserved czy Cropp. Co prawda, przyczyną kłopotów LPP nie był Urząd Skarbowy, ale klientela, której nie spodobał się łańcuch transferów znaków towarowych w celu obniżenia wysokości należnego podatku w Polsce.

Tak czy inaczej – wykorzystywanie praw ochronnych na znaki towarowe w celach optymalizacji podatkowej zostało właśnie znacząco ograniczone.

Słodki smak porażki

Na kiepski nastrój czasem pomaga coś słodkiego. Może się jednak zdarzyć, że to właśnie coś słodkiego zdecydowanie pogorszy nastrój. Z pewnością po niedawnym wyroku Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej gorszy nastrój ma znany producent słodyczy, koncern Nestlé. Wyrok z 25 lipca 2018 r. jest wynikiem sporu trwającego od 2014 r., toczonego pomiędzy Nestlé a jego rynkowym konkurentem Cadbury (obecnie Mondelez UK Holdings & Services).

Kilkuletni spór toczył się o słodycze, a konkretnie o baton Kit-Kat. Nestlé początkowo zarejestrowało kształt batonika podzielonego na mniejsze części jako przestrzenny znak towarowy. Konkurent spółki sprzeciwił się zgłoszeniu twierdząc, że znak taki nie ma charakteru odróżniającego. Charakter odróżniający znaku przestrzennego polega na tym, iż dany produkt musiałby być rozpoznawany przez potencjalnych konsumentów już po samym jego kształcie. Motywy Cadbury były w tym względzie jasne – spółka sama produkowała i sprzedawała podobne wafelki, o nazwie Crispello. Gdyby znak towarowy w postaci kształtu Kit-Kata był chroniony na terytorium Unii Europejskiej, Cadbury musiałoby zaprzestać produkcji swojej wersji słodyczy.

W toku postępowania przed Trybunałem Sprawiedliwości koncern łasy na przestrzenny znak towarowy musiał przekonać Trybunał, że konsumenci w państwach członkowskich Unii Europejskiej rozpoznają baton Kit-Kat wyłącznie na podstawie kształtu. Ta sztuk nie udała się jednak koncernowi. Nestlé nie przedstawiło wystarczających dowodów na przekonanie Trybunału, że kształt Kit-Kata jest rozpoznawalny na wszystkich rynkach Unii Europejskiej.

Wyrok ten jest znaczący ze względu na wysoki próg wymogów praktycznych ustalony dla nietradycyjnych znaków towarowych, takich jak kształty. Jeśli Trybunał twierdzi, że aby kształt produktu mógł być uznany za posiadający charakter odróżniający, to muszą istnieć dowody na uzyskanie charakteru odróżniającego na wszystkich 28 rynkach UE, trudno wyobrazić sobie, że wielu właścicieli znaków towarowych byłoby w stanie spełnić te kryteria.

Czy nazwisko może być znakiem towarowym?

Znak towarowy daje przedsiębiorcy monopol na używanie konkretnego oznaczenia dla danej grupy towarów lub usług. Zazwyczaj znaki towarowe stanowią fantazyjne oznaczenia, jak na przykład Coca-Cola czy Adidas. Nazwy te są fantazyjne i pozbawione konkretnego znaczenia. Co jednak w sytuacji, kiedy towary, takie jak luksusowa odzież, oferowane są na rynku pod marką w postaci imienia i nazwiska?

Spór dotyczący takiego właśnie stanu faktycznego rozgrywał się od kilku lat w sprawie unijnego znaku towarowego. Japoński przedsiębiorca zgłosił w Urzędzie Unii Europejskiej ds. Własności Intelektualnej (EUIPO) znak towarowy „KENZO ESTATE” dla towarów w postaci napojów alkoholowych, w tym win. Przeciwko temu zgłoszeniu wniesiono jednak sprzeciw.

Podmiotem, któremu nie podobało się zgłoszenie, był francuski dom mody KENZO. Chociaż obecnie marka należy do francuskiej grupy dóbr luksusowych LVMH, która jest właścicielem takich innych marek, jak Louis Vuitton czy Marc Jacobs, to jej egzotyczna nazwa ma korzenie w imieniu jej założyciela, Kenzo Takady. Ten japoński biznesmen stworzył prężną modową firmę, która obecnie oferuje nie tylko ubrania, ale też perfumy i dodatki.

Właściciel domu mody KENZO uznał, że współistnienie na rynku znaków KENZO i KENZO ESTATE jest dla niego niekorzystne, ponieważ japoński zgłaszający będzie mógł dzięki rejestracji swojego oznaczenia żerować na renomie marki KENZO, kojarzonej przez konsumentów z luksusem i dobrą jakością. EUIPO przyznał rację domowi mody, jednak decyzja została zaskarżona przez zgłaszającego znak.

Spór znalazł swój finał przed Trybunałem Sprawiedliwości Unii Europejskiej, który podtrzymał decyzję EUIPO, potwierdzoną później również przez Sąd Unii Europejskiej. Trybunał stwierdził, że chociaż unijne przepisy nie pozwalają właścicielom zarejestrowanych znaków towarowych na zakazanie innej osobie używania jej imienia i nazwiska do oznaczania własnej działalności, to jednak nie oznacza to bezwarunkowej możliwości rejestracji swojego nazwiska jako znaku towarowego.

Wyrok ten jest istotny dla osób, które na tyle wykreowały swoje nazwisko lub pseudonim jako markę, że zasadna jest ich ochrona. Mowa tu oczywiście o znanych osobach publicznych – aktorach czy piosenkarzach – którzy oprócz działalności scenicznej nierzadko prowadzą prężnie działające firmy oferujące różnego typu produkty pod swoim nazwiskiem.

Fiolet jako znak towarowy

Znaki towarowe to nie tylko poszczególne słowa, elementy graficzne lub ich połączenie. Mało który przedsiębiorca wie, że znakiem towarowym może być też trójwymiarowe przedstawienie jakiegoś przedmiotu (takimi znakami są czasami maskotki rozgrywek sportowych), dźwięk, a nawet… zapach! Chroniony w tej postaci może być również kolor.

Sprostanie wymogom rejestracji koloru jako znaku towarowego nie jest jednak proste. Wynika to z faktu, że tego rodzaju oznaczenia nie mają pierwotnej zdolności odróżniającej. Oznacza to, że same w sobie nie będą się kojarzyły z produktami lub usługami konkretnego przedsiębiorcy. Jeżeli uczestnik rynku chce zarejestrować dany kolor jako znak towarowy musi on wykazać, że kolor ten posiada wtórną zdolność odróżniającą.

Wtórna zdolność odróżniająca oznacza, że przez lata używania na rynku konkretnego koloru w odniesieniu do towarów lub usług jednego producenta kolor ten kojarzy się już właśnie z tą jedną marką. Przykładem uzyskania przez kolor wtórnej zdolności odróżniającej jest rejestracja jako unijne znaki towarowe koloru lila, który znamy z opakowań produktów marki Milka, dla czekolad, jak również koloru magenta dla usług telekomunikacyjnych, na rzecz właściciela marki T-mobile, Deutsche Telekom.

Latem tego roku sztuka rejestracji znaku towarowego jako koloru udała się również właścicielowi marki Play. Używany przez niego charakterystyczny odcień fioletu został zarejestrowany jako krajowy znak towarowy w polskim Urzędzie Patentowym.

Przedsiębiorca, który chce zarejestrować znak towarowy w postaci koloru, musi wykazać się cierpliwością nie tylko w używaniu swojego oznaczenia, ale też w zbieraniu materiału dowodowego dla wykazania, że konsumenci kojarzą wykorzystywany przez niego odcień właśnie z jego produktem. Pomocne są w tym celu wszelkiego typu badania rynkowe, również zawierające odpowiedzi na pytania, które nie sugerują odpowiedzi. Oczywiście, przydatny jest też szeroki zasięg kampanii reklamowych i sukcesywne wykorzystywanie w nich danego koloru.

Trzeba też pamiętać, że prawo ochronne na znak towarowy złożony wyłącznie z koloru nie daje monopolu na całe jego spektrum. W tego typu rejestracjach określa się jeden konkretny odcień, przy użyciu skali RAL, CMYK lub PANTONE.

Laboutin

W ubiegłym miesiącu rozstrzygnął się trwający już od kilku lat spór o czerwoną podeszwę damskiego obuwia. Szpilki z podeszwą w krzykliwej czerwieni są marzeniem wielu pań interesujących się modą. Stanowią one znak rozpoznawczy luksusowej marki Christian Louboutin.

Christian Louboutin to marka wybierana przez gwiazdy pop-kultury, noszona przez tak rozpoznawalne osoby, jak Madonna, Tina Turner czy Jennifer Lopez. Buty z charakterystyczną czerwoną podeszwą pojawiły się na rynku w 1993 r. i z miejsca go zawojowały. Nic więc dziwnego, że sam Christian Louboutin postanowił zastrzec sobie monopol na ten charakterystyczny detal w postaci znaku towarowego. Egzekwowanie takiej ochrony okazało się jednak wcale nie taką prostą sprawą.

Początkowo znak zarejestrowano w Beneluksie w 2010 r. dla obuwia, a w 2013 r. dla obuwia na wysokich obcasach. Sam znak stanowi kolor czerwony, Pantone 18-1663TP, naniesiony na podeszwę buta zgodnie z przedstawieniem, z którym kontur buta nie stanowi części znaku towarowego, ale uwidacznia umiejscowienie samego znaku. Znak nie stanowi więc samego koloru, ale kolor nałożony w konkretnym miejscu buta.

W 2012 r. spółka Christian Louboutin SAS pozwała innego przedsiębiorcę, spółkę Van Haren z Holandii, o naruszenie prawa ochronnego na znak towarowy, jako że ta również oferowała szpilki z czerwoną podeszwą. Pozwany bronił się, że w myśl dyrektywy w sprawie wspólnotowego znaku towarowego znak stanowiący wyłącznie kształt zwiększający znacznie wartość towaru nie podlega ochronie, a więc znak Christian Louboutin w postaci czerwonej podeszwy powinien zostać unieważniony. Rozpatrujący sprawę sąd w Hadze zadał w związku z tym pytanie prawne skierowane do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, czy zgodnie z dyrektywą pojęcie „kształtu” jest ograniczone jedynie do trójwymiarowych cech danego towaru takich jak kontur, rozmiar i objętość, czy też dotyczy ono także innych cech, takich jak kolor.

Początkowo wydawało się, że producent butów dla gwiazd przegra sprawę. Nawet sam rzecznik generalny Trybunału Sprawiedliwości, Maciej Szpunar, przyznał rację pozwanej holenderskiej spółce. W czerwcu 2018 r. Trybunał wydał jednak zaskakujący wyrok. TSUE wskazał, że skoro dyrektywa 2008/95 nie zawiera jakiejkolwiek definicji „kształtu”, to znaczenia i zakresu tego słowa należy poszukiwać w języku potocznym, zgodnie z jego standardowo używaną definicją. Taka interpretacja wskazuje zaś, że sam w sobie kolor nie może stanowić kształtu, ponieważ do uznania go za kształt konieczne jest wyodrębnienia tego koloru w przestrzeni. W spornej sprawie znak towarowy miał zaś chronić nie sam kształt podeszwy w kolorze czerwonym, ale zastosowanie wskazanego koloru w konkretnym miejscu towaru.