Pechowe Pico

Spółka Pico nie może zarejestrować w Chile swojego znaku towarowego, który został przez tamtejszy urząd odpowiedzialny za tego typu rejestracje uznany za wulgarny i obraźliwy.

 

Chiński producent gogli VR, Pico Technology, ma problem z zaznaczeniem swojej obecności w Ameryce Południowej. Technologiczna spółka nie może zarejestrować własnego znaku towarowego w postaci swojej nazwy. Narodowy Instytut Własności Intelektualnej w Chile odrzucił zgłoszenie znaku towarowego firmy, gdyż, zdaniem urzędu, nazwa firmy ma nieodpowiednie, wulgarne znaczenie.

W hiszpańskojęzycznym Chile oznaczenie „pico” ma niestety nieciekawe znaczenie, tożsame z mało kurtuazyjną nazwą męskich genitaliów, jak poinformował urząd w wydanej niedawno odmownej decyzji. Urząd odmówił zgłaszającej znak spółce rejestracji, odrzucając wszystkie jej argumenty przemawiające za udzieleniem znakowi ochrony.

Pełnomocnik Pico Technology próbował tłumaczyć, że firma pochodzi z zagranicy i mogła nie zdawać sobie sprawy ze znaczenia swojej nazwy na terenach hispanojęzycznych. Ponadto, słowo „Pico” nie zostało użyte w zgłoszeniu w jego „zwykłym znaczeniu”, a zgłoszenie dotyczyło całości znaku towarowego, w tym logo.

Chińska firma zajmująca się wirtualną rzeczywistością próbuje od jakiegoś czasu rzucić wyzwanie swojemu konkurentowi Meta w zakresie akcesoriów VR. Jak dotąd jednak zestawy VR firmy Pico są dostępne tylko w Azji i kilku krajach europejskich. Odmowa zgłoszenia znaku towarowego w Chile może dołożyć kolejną cegiełkę do porażki planów ekspansji Pico poza Azję. Niedawna premiera zestawu Pico 4 w USA została odwołana w ostatniej chwili, czego powodem, według doniesień amerykańskich mediów, było przesłuchanie macierzystej firmy Pico, ByteDance, twórcy TikToka. Tej ostatniej grozi w USA zakaz używania. Władze podejrzewają bowiem firmę o udostępnianie danych użytkowników chińskiemu rządowi i wykorzystywanie platformy do celów propagandowych.

Znak towarowy w politycznej matni

Grecja chce powstrzymać Turcję przed używaniem znaku towarowego „TurkAegean”. Słynące ze starożytnych zabytków państwo zatrudniło kancelarię prawną, aby uniemożliwić swojemu tureckiemu sąsiadowi uzyskanie znaku towarowego na kampanię turystyczną „TurkAegean”, która została stworzona w celu zwabienia turystów z rynku Unii Europejskiej i USA na południowo-zachodnie wybrzeża kraju.

 

Ateny postrzegają tę kampanię jako próbę wpłynięcia na poglądy mieszkańców USA i UE dotyczące roszczeń Turcji na Morzu Egejskim w sposób, który mógłby wprowadzać w błąd. Grecja uznała za zachęcające, że Urząd ds. Patentów i Znaków Towarowych Stanów Zjednoczonych zażądał w lutym tego roku dodatkowych informacji, jednocześnie wstrzymując proces rejestracji znaku towarowego. Niemniej jednak, biorąc pod uwagę toczący się spór, wydanie ostatecznej decyzji w tym zakresie jest mało prawdopodobne przed 2025 r. Kampania reklamowa może się więc do tego czasu nieco przeterminować.

Co ciekawe, Turcja posiada już jeden taki sam zarejestrowany znak towarowy. Jest to unijny znak zarejestrowany w Urzędzie Unii Europejskiej ds. Własności Intelektualnej w lipcu ubiegłego roku. Obecnie toczy się jednak względem tego oznaczenia postępowanie unieważnieniowe.

Mając na uwadze długotrwałe spory między Ankarą a Atenami, niektórzy greccy analitycy i politycy uznali kampanię reklamową tureckiego Ministerstwa Turystyki za działanie polityczne. Jednocześnie Turcja twierdzi, że ma na celu uczynienie Morza Egejskiego – na którym kraj ma linię brzegową o długości ponad 2800 kilometrów – bardziej atrakcyjnym dla turystów przybywających do kraju, tak samo jak dla tych odwiedzających Grecję. Kampania promocyjna TurkAegean koncentruje się na regionach o bogatej historii i słynnych plażach, z których prawie 250 ma certyfikat Błękitnej Flagi.

Morze Egejskie od dawna znajduje się w centrum sporów o suwerenność terytorialną tych dwóch krajów. Siły zbrojne obu państwa od lat oskarżają się też o wzajemne naruszanie granic powietrznych, lądowych i wodnych.

 

Universal Music walczy ze sztuczną inteligencją

Spółka Universal Music Group podjęła działania przeciwko sztucznej inteligencji, uznając utwory powstały w ten nieoczywisty sposób za naruszenie praw autorskich.

 

Muzyka generowana przez sztuczną inteligencję staje się coraz bardziej popularna wraz z postępem technologicznym. Z wykorzystaniem algorytmów uczenia maszynowego i sieci neuronowych SI potrafi analizować duże zbiory danych istniejącej muzyki i tworzyć nowe kompozycje w oparciu o wzorce i struktury znalezione w tych przebadanych danych.

Ponieważ sztuczna inteligencja jest w stanie analizować i tworzyć muzykę na podstawie istniejących danych, możliwe jest, że muzyka generowana przez sztuczną inteligencję może być postrzegana jako dzieło pochodne i naruszać prawa autorskie oryginalnych kompozytorów. Rodzi to pytania o to, kto jest właścicielem praw do muzyki tworzonej przez sztuczną inteligencję i czy sztuczną inteligencję można uznać za „twórcę” samego w sobie. Ponadto istnieje obawa, że ​​muzyka ta może doprowadzić do utraty miejsc pracy przez kompozytorów i muzyków, a także do potencjalnej utraty artystycznej ekspresji i kreatywności.

Przemysł muzyczny i system prawny do tej pory nie ustanowiły jasnych wytycznych dotyczących użytkowania i własności muzyki generowanej przez sztuczną inteligencję. Wydaje się, że Universal Music dąży w tym właśnie kierunku, ponieważ spółka wezwała platformy streamingowe, takie jak Spotify i Apple, do uniemożliwienia SI korzystania z jej utworów chronionych prawem autorskim. Universal Music nie podoba się, że boty SI używają piosenek, do których prawa posiada, do trenowania tworzenia muzyki, która brzmi później jak ta stworzona przez popularnych muzyków.

Wielu artystów, w tym muzyków, powoli zaczyna wykorzystywać technologię sztucznej inteligencji jako narzędzie kreatywności i inspiracji. Ponieważ jednak jednym z głównych dylematów związanych z muzyką generowaną przez sztuczną inteligencję jest kwestia praw autorskich do niej, w przyszłości będzie się z pewnością toczyło coraz więcej sporów na tym tle.

Monopol na wielkanocnego zajączka

W sierpniu 2022 r. dyskontowy supermarket Lidl otrzymał nakaz zniszczenia zapasów czekoladowych króliczków. Lidl został pozwany przez szwajcarską cukiernię Lindt & Sprüngli za sprzedaż czekoladowego króliczka zawiniętego w złotą folię, który zdaniem Lindta był zbyt podobny do jego własnego produktu i mógł wprowadzać konsumentów w błąd co do pochodzenia słodyczy. Szwajcarski federalny sąd najwyższy  orzekł, że zajączek Lindta jest ważnym znakiem towarowym w postaci kształtu 3D, w wyniku czego innym firmom można zabronić powielania tego kształtu przy sprzedaży własnych wyrobów czekoladowych w Szwajcarii.

Sprawa opierała się na charakterystycznym kształcie króliczków Lindta. W chwili wszczęcia sprawy szwajcarski producent czekolady przez prawie 70 lat sprzedawał króliczka z mlecznej czekolady zawiniętego w złotą folię z czerwoną wstążką i dzwoneczkiem na szyi oraz zarejestrował dwa trójwymiarowe znaki towarowe dla swojego produktu w Szwajcarii. Jedna z rejestracji obejmowała czarno-białą wersję króliczka i jego opakowania, druga obejmowała złotą, brązową i czerwoną kolorystykę produktu/opakowania.

Ta sprawa nie była pierwszą, w której zajączek Lindta stanął przed sądem. Heilemann, konkurent Lindta w Niemczech, zaczął sprzedawać złote króliczki w 2018 r., co skłoniło szwajcarskiego producenta czekolady do pozwania go o naruszenie znaku towarowego. Strategia Lindt była w tym przypadku nieco inna, ponieważ firma skupiła się na ochronie koloru opakowania z króliczkiem, a nie jego kształtu. Twierdziła, że ​​specyficzny złoty odcień opakowania foliowego jest na tyle charakterystyczny, że podlega ochronie jako znak towarowy w odniesieniu do czekoladowych zajączków. Tym razem Lindt również wygrał.

Jednak króliczek Lindta nie zawsze był górą. W orzeczeniu  z 2012 r. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej  stwierdził, że połączenie kształtu i kolorów zajączka Lindt (w tym plisowanej czerwonej wstążki i dołączonego dzwonka) nie różni się wystarczająco od sposobu pakowania innych wyrobów czekoladowych, zwłaszcza królików, aby zagwarantować ochronę znaku towarowego w UE. Złoty zajączek nie utrzymał się więc jako trójwymiarowy unijny znak towarowy.

Yeezy nie dla Adidasa

Problemy ze zbyciem zalegającego towaru nie muszą być spowodowane wyłącznie niechęcią konsumentów do danego produktu albo sporem o naruszenie praw do znaku towarowego. Czasem powstaje również problem zakończenia współpracy i jego pozostałości w postaci towaru opatrzonego danym znakiem towarowym. Z takim problemem mierzy się obecnie Adidas.

 

Marka odzieży i obuwia sportowego Adidas wciąż nie jest pewna, co zrobi z produktami marki Yeezy o wartości około 1,3 miliarda dolarów, które ma w swoich zapasach po zerwaniu w 2022 r. współpracy z raperem znanym wcześniej jako Kanye West (obecnie znanym jako Ye), który był projektantem i twarzą marki Yeezy. Bjorn Gulden, który objął stanowisko dyrektora generalnego w spółce Adidas w styczniu tego roku, powiedział, że niemiecki gigant odzieży sportowej próbuje zdecydować, co zrobić z pozostałymi zapasami odzieży opatrzonej znakiem towarowym Yeezy. Spółka rozważa pomysł potencjalnej sprzedaży zapasów i przekazanie zysków na cele charytatywne.

Po rozwiązaniu umowy z Kanye Westem/Ye Adidas może nadal oferować produkty marki Yeezy, ponieważ zachowuje wyłączne prawa do projektów obuwia, jednak nie do znaków towarowych Yeezy. Krążyły więc pogłoski, że buty tożsame z projektami Yeezy – choć bez tego znaku towarowego – mogą trafić na rynek za pośrednictwem sklepów sieci Adidas.  Do tej pory marka nie wypuściła jednak takich sneakersów, które stanowiłyby wzory używane w projektach Kanye Westa, ale byłyby pozbawione oznaczeń Yeezy.

Biorąc pod uwagę skalę działań marki Adidas na rynku obuwia sportowego nie wydaje się, aby utrata jednego ze sprzedawanych rodzajów obuwia Adidas w szczególnie zły sposób wpłynęła na całą markę. Moda ma też bowiem to do siebie, że ciągle się zmienia i marki, które były modne kilka sezonów temu, niekoniecznie dzisiaj dalej cieszą się popularnością wśród konsumentów.