Google chroni znaki towarowe

W zeszłym tygodniu Google rozsyłał do podmiotów korzystających z reklamy AdWords wiadomość o aktualizacji zasad dotyczących używania znaków towarowych w umieszczanych w wyszukiwarce reklamach. Chociaż może to wyglądać jak zwykła aktualizacja zasad, to w rzeczywistości może stanowić utrudnienia dla części przedsiębiorców.

 

Wiadomość Google wskazuje, że reklamodawcy mogą używać cudzego znaku towarowego w tekście reklamy, jeśli są odsprzedawcami towaru, oferują kompatybilne komponenty lub części zamienne lub dostarczają informacji o towarach i usługach związanych ze słowem kluczowym będącym znakiem towarowym.

Spełnienie tych kryteriów wydaje się raczej proste. O ile produkt lub usługi są wyraźnie dostępne do kupienia na stronie docelowej reklamy, to sprzedawcy będą mogli swobodnie używać terminów będących znakami towarowymi. Podobnie, witryny informacyjne, takie jak blogi, będą również  mogły korzystać z cudzych oznaczeń, gdy głównym celem strony docelowej reklamy jest dostarczanie szczegółowych informacji o towarach lub usługach odpowiadających terminowi będącym znakiem towarowym.

W ten sposób Google najwyraźniej w końcu dostosowuje się do obowiązujących również w Polsce zharmonizowanych przepisów prawa dotyczących ochrony zarejestrowanych znaków towarowych. Zgodnie z przepisami i orzecznictwem, używanie znaku towarowego osoby trzeciej jest możliwe w celach informacyjnych. Trudno wskazać, do jakich marek samochodów oferuje się części zamienne, nie używając marki – znaku towarowego. Taki zabieg nie może jednak służyć reklamie, a więc przyciąganiu klientów do swojego biznesu, posługując się cudzymi znakami towarowymi. Używany w sposób informacyjny znak towarowy powinien być używany bez logotypu, taką samą czcionką i w tym samym rozmiarze, jak reszta tekstu.

Twarzowy znak towarowy

Gwiazdy sportu i rozrywki dość często rejestrują jako znaki towarowe swoje nazwisko lub pseudonim artystyczny. Niektórzy uważają jednak, że to za mało. Kontrowersyjny gracz futbolu amerykańskiego Colin Kaepernick chce objąć ochroną, jaką zapewnia znak towarowy, wizerunek swojej twarzy i fryzury.

Colin Kaepernick jest obecnie twarzą najnowszej kampanii reklamowej Nike. Ten zawodnik National Football League, największej zawodowej ligi futbolu amerykańskiego, o charakterystycznej fryzurze afro, chciałby teraz, aby jego twarz została znakiem towarowym. Firma Kaepernicka, Inked Flash, wniosła do Urzędu Patentów i Znaków Towarowych USA (USPTO) zgłoszenie graficznego znaku towarowego w kilku kategoriach, obejmujących odzież, zabawki, cukierki i kubki. Zgłoszenie jest datowane na 5 października 2018 r. Jeżeli zgłoszenie znaku spełnia wszystkie kryteria formalne nie widać przeszkód, żeby takie oznaczenie nie miało zostać zarejestrowane – jest to w końcu rodzaj znaku graficznego, przedstawiającego czyjąś twarz. Fakt, że jest to twarz realnej osoby, nic tu nie zmienia.

Jeżeli znak zostanie zarejestrowany, fani sportowca mogliby kupić koszulki, szampony, a nawet świece z czarno-białym wizerunkiem sportowca z brodą, wąsami i afro, które znajdują się w przedstawieniu znaku towarowego. Próba rejestracji swojego wizerunku jako znaku towarowego może być dla Kaepernicka dobrym ruchem. Już jego zaangażowanie w reklamę Nike pomogło kampanii uzyskać ponad 160 milionów dolarów wartości sprzedaży.

Ruch w postaci zgłoszenia znaku towarowego nie dziwi, ponieważ o Colinie Kaepernicku dużo się mówi. Sportowiec zasłynął, klękając dwa lata temu podczas odtwarzania hymnu USA. Kaepernick chciał w ten sposób wyrazić swój sprzeciw przeciwko brutalności amerykańskiej policji i dyskryminacji Afroamerykanów w USA. Ten gest uraził jednak sporą część Amerykanów, którzy wykazują wyjątkowe przywiązanie do swoich symboli narodowych. Niektórzy, w geście protestu, zaczęli palić obuwie i odzież marki Nike i wrzucać do Internetu filmiki obrazujące takie działania. Wydaje się jednak, że Nike może spać spokojnie. W końcu w reklamie nieważne, jak mówią, ważne, byle nie przekręcali nazwy.

Czy smak jest utworem?

Prawo autorskie chroni przed naruszeniami dzieła. Oczywiste przykłady takich dzieł to utwór muzyczny, obraz czy film. Ale czy można za dzieło w rozumieniu prawa autorskiego uznać smak?

 

Przed Trybunałem Sprawiedliwości Unii Europejskiej toczy się obecnie spór między dwoma producentami serków do smarowania. Jeden z nich oskarża drugiego, że ten nieuczciwie skopiował smak jego produktu.

Przedmiotem sporu jest Heksenkaas, ser do smarowania z dodatkiem śmietany i ziół. Został on stworzony w 2007 r. przez holenderskiego handlarza warzywami i świeżymi produktami. W 2011 r., w zamian za wynagrodzenie powiązane z wynikami sprzedaży, twórca przeniósł swoje prawa własności intelektualnej dotyczące tego produktu na spółkę Levola. Patent na metodę produkcji Heksenkaas przyznano w dniu 10 lipca 2012 r., a słowny znak towarowy „Heksenkaas” został zgłoszony w połowie 2010 r.

Pozwana spółka Smilde wytwarza produkt pod nazwą „Witte Wievenkaas” dla sieci supermarketów w Niderlandach. Levola pozwała Smilde, ponieważ uznała, że produkcja i sprzedaż Witte Wievenkaas narusza prawa autorskie Levoli do „smaku” Heksenkaas. Levola definiuje prawa autorskie do smaku jako „całościowe wrażenie wywierane przez spożycie danego produktu spożywczego na narządach smaku, w tym odczucie w ustach postrzegane przez zmysłu dotyku”. Rozpatrujący sprawę holenderski sąd orzekł, że bez konieczności orzekania w kwestii, czy smak Heksenkaas może być chroniony na podstawie prawa autorskiego, żądania Levoli powinny zostać oddalone, ponieważ spółka ta nie wskazała, jakie elementy lub połączenia elementów smaku Heksenkaas nadają mu właściwy oryginalny charakter i znamiona indywidualności. Levola wniosła od wyroku apelację, jednak sąd apelacyjny nie chciał odpowiadać sam na pytanie, czy smak może być utworem. Zadał więc pytanie prawne do TSUE. Ten ostatni jeszcze na nie nie odpowiedział, ale w lipcu 2018 r. w sprawie wydał opinię rzecznik generalny Melchiora Wathelet.

Rzecznik generalny wskazał, że jego zdaniem, chociaż proces tworzenia smaku spożywczego wymaga nakładu pracy i umiejętności, to jednak smak nie może być przedmiotem ochrony prawa autorskiego, jeżeli nie będzie oryginalny. Ochrona prawnoautorska obejmuje bowiem oryginalne formy wyrazu, a nie idee, procedury, metody działania czy też pojęcia matematyczne jako takie. O ile więc postać, w jakiej utrwalona jest receptura (forma wyrazu), może być chroniona prawem autorskim, jeśli jest oryginalna, o tyle prawo autorskie nie chroni receptury jako takiej (pomysłu).

Colgate walczy z holenderską spółką

Koncern Colgate-Palmolive wniósł kilka dni temu do nowojorskiego sądu pozew ze względu na domniemane naruszenie znaku towarowego.

Colgate oskarżył holenderską spółkę PrevDent International i jej amerykańską spółkę zależną PrevDent USA o naruszenie praw do znaku towarowego „Prevident”, używanego przez Colgate od 1982 r. w zakresie produktów do higieny jamy ustnej, w tym leczniczej pasty do zębów. Pozew wskazuje, że Colgate osiągnął w USA zysk ze sprzedaży produktów opatrzonych znakiem towarowym „Prevident” rzędu setek milionów dolarów w ciągu ostatnich czterech dekad. Przez ten czas marka Prevident firmy Colgate była jedną z najlepiej sprzedających się medycznych marek dentystycznych na rynku amerykańskim.

Firma PrevDent niedawno zaczęła używać w USA oznaczenia „Prevdent” dla linii produktów do pielęgnacji jamy ustnej bez fluoru, w tym pasty do zębów i płynu do płukania ust. Amerykański koncern wskazuje również, że produkty PrevDent i Colate są używane do leczenia wielu podobnych problemów stomatologicznych, takich jak nadwrażliwość zębów i ubytki szkliwa, co zwiększa stopień podobieństwa pomiędzy oznaczeniami.

Zdaniem Colgate, samo wykreślenie litery „i” ze znaku towarowego pozwanego nie świadczy o różnicy pomiędzy oznaczeniami, ponieważ znak jest nadal niemal identyczny z oznaczeniem amerykańskiego koncernu. Używanie znaku „Prevdent” przez holenderską spółkę zagraża i może trwale naruszyć reputację Colgate. Wraz z żądaniem zaprzestania naruszeń i wypłacenia odszkodowania, Colgate zwrócił się do sądu o nakazanie PrevDent zniszczenia wszelkich towarów i etykiet naruszających prawo oraz transfer wszelkich naruszających znaki towarowe domen.

Walka nie z potworami, ale o pieniądze

Chociaż prawa autorskie do wiedźmińskiego świata Andrzej Sapkowski przeniósł na CD Projekt już ładnych parę lat temu, to jednak teraz pisarz domaga się przez swojego prawnika od polskiej firmy produkującej gry komputerowe znacznie wyższej kwoty.

 

„The Witcher” to gra komputerowa wyprodukowana przez polskie studio CD Projekt RED. Gracz wciela się w niej w wiedźmina Geralta z Rivii, Białego Wilka, zabójcę potworów i obrońcę ludzi, który twierdzi, że czasem ci drudzy są gorsi niż te pierwsze. Gra stała się wielkim hitem nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie i odniosła komercyjny sukces. Akcja „Wiedźmina”, który doczekał się już trzech części, dzieje się w świecie wymyślonym i opisanym w książkach przez pisarza Andrzeja Sapkowskiego.

Sam autor nie wierzył jednak najwyraźniej, przynajmniej początkowo, w inny niż książkowy potencjał własnego dzieła, ponieważ zawarł umowę licencjonującą prawa autorskie, konieczne do stworzenia gry, z nieistniejącą już dziś spółką Metropolis Software. Miał za to otrzymać kwotę 15 tysięcy zł. Gra, wydana w 1997 r., przeminęła jednak bez echa. Podobny los spotkał film i będący jego rozwinięciem serial telewizyjny o Geralcie z Rivii polskiej produkcji, którego nie uratowała nawet całkiem niezła gra aktorska Michała Żebrowskiego. Film stał się pośmiewiskiem, choćby ze względu na kiepskie efekty specjalne i niekoniecznie trafny dobór pozostałych aktorów. Pomimo to, Sapkowski przeniósł prawa autorskie do wykorzystywania wiedźmińskiego świata raz jeszcze, tym razem na studio CD Projekt. Umowa opiewała jednak na wyższą kwotę, rzędu 35 tysięcy zł.

Andrzej Sapkowski tym razem również nie uwierzył w sukces ewentualnej gry, rezygnując w umowie z procentu od zysku i wybierając – jak się wydawało – bezpieczniejszą opcję, jednorazową, wyższą kwotę. Teraz autor sagi o wiedźminie żąda od CD Projektu wyrównania „rażącej dysproporcji między wynagrodzeniem twórcy a korzyściami nabywcy autorskich praw majątkowych”, w oparciu o przepisy ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Ustawa rzeczywiście umożliwia taką opcję, jednak należy w tym wypadku rozważyć, czy takie wyrównanie byłoby słuszne, skoro twórca gry poniósł koszty i ryzyko związane z jej powstaniem, a także grę wypromował. Gra toczy się o niemałą stawkę, ponieważ Sapkowski zażądał od CD Projektu 60 milionów zł. Według studia, żądania pisarza są bezpodstawne.

Jeżeli CD Projekt RED i Andrzej Sapkowski nie dojdą do porozumienia, sprawa może zakończyć się w sądzie.