Znak czy przekleństwo?

Czy przekleństwo może być znakiem towarowym? Nie do końca. Jednak, zdaniem Urzędu ds. Patentów i Znaków Towarowych USA (USPTO), wcale nie dlatego, że mogłoby kogoś obrażać, ale dlatego, że… jest dostępne dla wszystkich i nie można go monopolizować.

 

Eric Brunetti to założyciel marki modowej FUCT, której nazwa ma być rzekomo skrótem od „Friends U Can’t Trust”. Brunetti zgłosił nazwę swojej marki w USPTO, przy czym z początku odmówiono znakowi „FUCT” ochrony. Urząd uzasadnił swoją decyzję tym, że znak brzmi niemal dokładnie tak samo, jak anglojęzyczny popularny wulgaryzm. Brunetti odwołał się jednak od decyzji i sprawę wygrał.

Teraz zgłaszający poszedł jednak dalej i dokonał zgłoszenia znaku towarowego słowa „fuck” dla kilku kategorii modowych, takich jak torby, biżuteria, etui na telefony komórkowe i tym podobne. Ten wniosek również został odrzucony. Brunetti ponownie udał się do Rady ds. Odwołań ws. Znaków Towarowych, która tym razem utrzymała jednak w mocy decyzję odmowną. Nie stało się to jednak z powodu obawy o propagowanie wulgaryzmów. Organ odwoławczy USPTO wskazał zasadniczo, że „fuck” jest słowem, które należy do nas wszystkich.

Rada wskazała, że słowo „fuck” nie funkcjonuje po prostu w charakterze znaku towarowego, biorąc pod uwagę, że nie umożliwia konsumentom wyróżnienia konkretnego źródła pochodzenia danych produktów. Funkcją znaku towarowego jest identyfikacja jednego źródła pochodzenia towaru czy usługi i odróżnienie towarów tego konkretnego sprzedawcy od innych. Amerykańska ustawa o znakach towarowych – podobnie jak polskie przepisy w tym zakresie – nie zezwala na rejestrację oznaczeń, które nie spełniają tej funkcji. Rada stwierdziła w swojej decyzji, że konsumenci są przyzwyczajeni do powszechnego używania wnioskowanego słowa, a w konsekwencji nie stwarza ono komercyjnego wrażenia wskaźnika źródła pochodzenia.