Puma 2021

Puma nie dostanie znaku towarowego „Puma Tokyo 2021” w USA. Amerykański Urząd Patentowy i Znaków Towarowych (USPTO) uznał, że takie oznaczenie może fałszywie sugerować powiązanie z Olimpiadą i Komitetem Olimpijskim i Paraolimpijskim Stanów Zjednoczonych.

 

Wniosek o rejestrację znaku towarowego został złożony przez właściciela marki Puma w USA 24 marca 2020 r., w tym samym dniu, w którym Międzynarodowy Komitet Olimpijski ogłosił, że igrzyska w Tokio planowane na 2020 r. zostały przełożone na następny rok z powodu pandemii koronawirusa. Puma SE próbowała zarejestrować zarówno oznaczenia „Puma Tokyo 2021”, jak i „Puma Tokyo 2022” jako znak towarowy dla odzieży, obuwia, akcesoriów i artykułów sportowych. Oba zgłoszenia zostały wstępnie odrzucone.

W decyzji wstępnej powołano się na orzeczenie wydane w 1999 r. przez Izbę Odwoławczą USPTO, która odmówiła zezwolenia nieupoważnionemu podmiotowi trzeciemu na rejestrację znaku „Sydney 2020”. W sprawie uznano, że oznaczenie „Sydney 2020”, które zostało zgłoszone dla usług reklamowych i biznesowych oraz usług komunikacyjnych, fałszywie sugeruje związek z Igrzyskami Olimpijskimi, ponieważ opinia publiczna uznałaby je za jednoznacznie odnoszące się do Igrzysk, które miały się odbyć w Sydney w Australii, w 2000 r., organizowanych przez Komitet Olimpijski.

W tym przypadku użycie sformułowania „Tokio 2021” zawartego w proponowanym znaku byłoby wyraźnie postrzegane przez ogół społeczeństwa jako odnoszące się do Igrzysk Olimpijskich w Tokio w 2020 r., które zostały przesunięte na rok 2021 z powodu pandemii COVID-19. Należy również zauważyć, że obecne zgłoszenie zostało złożone tego samego dnia, co zapowiedziana zmiana harmonogramu Igrzysk Olimpijskich w Tokio (tj. 24 marca 2020 r.). Fakt, że towary wnioskodawcy obejmują różne akcesoria sportowe, odzież oraz sprzęt sportowy wpływa na zwiększenie prawdopodobieństwa zaistnienia fałszywego związku z igrzyskami olimpijskimi, a tym samym z Komitetem Olimpijskim.

Reżyser „najgorszego filmu świata” jest Polakiem

 Tommy Wiseau, reżyser filmu „The Room”, przegrał przed sądem sprawę dotyczącą filmu dokumentalnego o nim samym. Reżyser zarzucał twórcom filmu, że naruszyli jego prawa autorskie, wykorzystując w ramach dokumentu fragmenty „The Room”, ale nie tylko – problematyczne zdaniem Wiseau było również to, że filmowcy ujawnili jego prawdziwe pochodzenie, co jego zdaniem stanowiło naruszenie prywatności.

 

Tommy Wiseau to postać, którą na własne życzenie otaczała do tej pory aura tajemnicy. Obecnie już mniejsza, odkąd twórcy dokumentu „Room Full of Spoons” ujawnili, że tajemniczy reżyser ma polskie korzenie. Co ciekawe, Wiseau jest znany głównie jako reżyser najgorszego filmu świata. Chodzi tu o film „The Room”, który nie tylko wyreżyserował, ale był też jego scenarzystą, producentem i – w ramach wisienki na torcie – odtwórcą głównej roli. Sam film opowiada o bankierze, zdradzającej go narzeczonej i jego najlepszym przyjacielu. Okrzyknięty najgorszym filmem na świecie, został zdjęty z afisza już po dwóch tygodniach. Zdecydowanie więcej szczęścia miał film o kulisach powstawania „The Room”, „The Disaster Artist” na podstawie scenariusza Jamesa Franco, nominowany nawet do Oscara.

W dokumencie „Room Full of Spoons” jego twórcy ujawnili, że Tommy Wiseau naprawdę pochodzi z Poznania, a jego prawdziwe nazwisko to Tomasz Wieczorkiewicz. Tego oryginalnego reżysera i aktora miał zdradzić silny słowiański akcent. Twórcy dokumentu przeprowadzili śledztwo, w ramach którego dotarli nawet do poznańskich studentów, którzy pomagali im badać pochodzenie Wiseau.

Reżyserowi najwyraźniej jednak nie spodobało się zainteresowanie jego osobą. Utrudniał on bowiem dystrybucję „Room Full of Spoons” i wniósł do kanadyjskiego sądu pozew, w którym zarzucał twórcom filmu dokumentalnego o sobie m. in. naruszenie praw autorskich, ze względu na wykorzystanie w nim 69 scen z „The Room”, których czas trwania to łącznie około 7 minut. Sąd nie przychylił się jednak do zarzutów reżysera i nakazał mu zapłatę 550 tys. dolarów kanadyjskich tytułem zadośćuczynienia za wstrzymanie produkcji dokumentu oraz kolejne 200 tys. za wyrządzoną pozwem szkodę.

Rozprawa on-line

Czy sufiks .com stanowi znak towarowy? Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych niedługo podejmie decyzję w tej sprawie, rozpatrując skargę wniesioną przez Booking.

 

Sprawa dotyczy decyzji amerykańskiego Urzędu Patentowego i Znaków Towarowych (USPTO) przeciwko właścicielowi internetowej wyszukiwarki ofert hoteli umożliwiającej dokonanie w nich rezerwacji, Booking.com. Przedmiotem sporu jest znak towarowy „Booking.com”, którego zgłoszenie złożyła w USPTO spółka Booking Holdings Inc. Spółka ta od lat walczy z USPTO o nazwy rodzajowe, nalegając, aby mogła zarejestrować jako znak towarowy swoją pełną nazwę.

Fascynujące w sprawie jest to, że zgłaszająca oznaczenie spółka twierdzi, że znak towarowy „Booking.com” ma odróżniać właśnie sufiks „-com”. Tymczasem rozszerzenie „.com” jest dość ogólne. Na świecie istnieje około 145 milionów domen z rozszerzeniem „.com”, więc nic dziwnego, że żaden urząd nie zarejestrowałby raczej znaku towarowego „.com”. Podobnie samo słowo „booking” (ang. rezerwacja) jest równie ogólne i dlatego znak „Booking.com” nie posiada zdaniem USPTO charakteru odróżniającego. Jednak zdaniem Booking Holdings Inc. oznaczenie to jest wystarczająco fantazyjne, aby zostać znakiem towarowym.

Warto zauważyć, że sprawa Booking.com prawdopodobnie stanie się ciekawostką historyczną, ponieważ była to pierwsza sprawa, w której Sąd Najwyższy USA wysłuchał zdalnie – choć na żywo – ustnych argumentów stron, a to wszystko przez pandemię koronawirusa.

Sąd nie był w stanie przeprowadzić rozprawy z udziałem stron z powodu zasad dystansu społecznego, dlatego postanowił – jak wszyscy inni na świecie – wziąć sprawy w swoje ręce online. Co ciekawe, w rozprawie online brali udział nie tylko sędziowie, strony i ich pełnomocnicy. Postanowiono również pozwolić publiczności słuchać jej na żywo. Chętni na taki oryginalny udział w rozprawie mogli to zrobić zdalnie.