Prasa przed sądem

Sąd Najwyższy cofnął do ponownego rozpoznania spór wydawcy „Dziennika Gazeta Prawna” i firmy Press-Service Monitoring Mediów oferującej przeglądy prasowe. Jest to usługa polegająca na odpłatnym dostarczaniu tekstów prasowych z danej dziedziny. Takie działanie jest generalnie zgodne z prawem, jednak problem polega na tym, że nie wszystkie podmioty oferujące takie usługi działają w trakcie ich przygotowywania z poszanowaniem praw autorskich.

 

Spór pomiędzy dwiema spółkami działającymi na medialnym rynku rozstrzygały początkowo sądy w Poznaniu. Infor Biznes, wydawca „Dziennika Gazeta Prawna”, wniósł w 2014 r. pozew przeciwko Press-Service Monitoring Mediów ze względu na naruszenie praw autorskich poprzez wykorzystywanie w ramach komercyjnych przeglądów prasowych fragmentów, a nawet całych tekstów z prasy, głównie w wydaniu papierowym. Pozew został jednak oddalony. Sąd wskazał, że bez opinii biegłego nie da się w sprawie ocenić, czy przedstawione w pozwie teksty są objęte regulacjami prawa prasowego.

Infor Biznes wniósł apelację od wyroku. W rezultacie sprawa została przekazana do ponownego rozpatrzenia z powrotem przez sąd okręgowy, który w 2016 r. uznał, że spółka Press-Service mogła publikować teksty „Dziennika Gazeta Prawna” w formie przeglądów prasy i nie dokonywała tego z naruszeniem praw wydawcy tej gazety. Infor Biznes po raz kolejny wniósł apelację, która tym razem została oddalona. Po wniesieniu skargi kasacyjnej spór trafił przed Sąd Najwyższy.

Wyrokiem tego ostatniego sprawa trafiła do ponownego rozpoznania przez sąd okręgowy. Sąd Najwyższy wskazał jednak w uzasadnieniu wyroku, że aby korzystający z cytatu w postaci fragmentu czy całości artykułu prasowego mógł powoływać się na prawo cytatu, cytowanie czy przegląd prasy musi mieć twórczy charakter i nie może naruszać interesów twórców lub właścicieli utworów. Oznacza to, że aby przygotowywać przeglądy prasy zgodnie z prawem, ich twórca musiałby na przykład uiszczać opłaty licencyjne na rzecz wydawcy oryginalnego tekstu.

McDonald’s przegrywa z irlandzkim fast foodem

Sieć McDonald’s przegrała właśnie drugą sprawę dotyczącą znaku towarowego „Mc” przeciwko firmie Supermac’s. McDonald’s stracił swoje prawo wyłączne do unijnego znaku towarowego „Mc” dla niektórych produktów spożywczych w rezultacie sporu z irlandzką siecią fast food.

 

Supermac’s, który jest właścicielem ponad 100 restauracji typu fast food w Irlandii, złożył w Urzędzie Unii Europejskiej ds. Własności Intelektualnej (EUIPO) wniosek o unieważnienie znaku „Mc” należącego do McDonald’s. EUIPO orzekło, że McDonald’s nie udowodnił rzeczywistego używania przedrostka „Mc” w przypadku niektórych produktów objętych ochroną znaku towarowego.

To drugie częściowe zwycięstwo Supermac’s w tym roku w sporze z McDonald’s o unijne znaki. EUIPO podtrzymało jednak prawo McDonald’s do używania znaku towarowego „Mc” do oznaczania potraw z kurczaka i kanapek.

Supermac’s został założony przez biznesmena z Galway w 1978 r. i jest obecnie największą irlandzką siecią restauracyjną typu fast food w Irlandii. Od jakiegoś czasu obie sieci walczą o znaki towarowe zawierające element słowny „mc” lub „mac”. Irlandzka sieć wszczęła spór po tym, jak McDonald’s wstrzymał próby rozszerzenia jej sieci restauracji na Wielką Brytanię i Europę.

McDonald’s argumentował przed EUIPO, że ze względu na długie i ciągłe stosowanie terminu „Mc” taki znak towarowy stał się szeroko i wyłącznie kojarzony z McDonald’s przez konsumentów z terytorium Unii Europejskiej. Supermac’s wskazywał natomiast, że „Mc” jest bardzo popularnym przedrostkiem nazwisk w Irlandii, Wielkiej Brytanii i innych krajach Unii Europejskiej. Irlandzka sieć podkreśliła, że istnieje ogromna liczba pubów, hoteli, restauracji i produktów spożywczych, które zawierają przedrostek „Mc” używany właśnie w charakterze części nazwiska.

Zdaniem McDonald’s decyzja wydana przez EUIPO nie wpływa na zmniejszenie możności używania przez McDonald’s znaków towarowych z prefiksem „mc” w całej Europie.

Król Lew walczy o swoje

Disney złożył sprzeciw w Urzędzie Patentowym i Znaków Towarowych Stanów Zjednoczonych (USPTO) przeciwko chińskiej firmie Qianhai Qisheng zarządzającej łańcuchem dostaw w sprawie jej zgłoszenia znaku towarowego „Hakuna Matata”.

 

Znak towarowy został pierwotnie zgłoszony przez Disneya w 1994 r., po wypuszczeniu na kinowe ekrany filmu animowanego „Król Lew”, który stał się kasowym hitem, a przy okazji spopularyzował zwrot w języku suahili będący jednocześnie tytułem jednej z kluczowych piosenek. Znak ten został finalnie przyznany producentowi filmowemu w 2003 r. Co ciekawe, w ubiegłym roku krążyła internetowa petycja wzywająca studio Disney do zrzeczenia się praw do znaku towarowego „Hakuna Matata”. Jej twórcy wskazywali, że zmonopolizowanie dla celów handlowych konkretnej frazy z języka suahili jest niezgodne z zasadami uczciwych rynkowych działań.

Disney nie zamierza jednak najwyraźniej rezygnować z tego znanego na całym świecie oznaczenia, tym bardziej, że latem tego roku weszła na ekrany kin nowa, realistyczna wersja kreskówki z 1994 r. Co więcej, sprzeciwia się jego rejestracji w USA na rzecz chińskiego przedsiębiorstwa. W złożonym sprzeciwie Disney twierdzi, że zgłoszenie dokonane przez Qianhai Qisheng w 2018 r. nieuczciwie wykorzystywałoby skojarzenie z jego ofertą towarów i usług wykorzystujących wskazany znak towarowy, który chroni głównie zabawki, akcesoria i odzież.

Wniosek Qianhai Qisheng o znak towarowy „Hakuna Matata” obejmuje między innymi takie towary, jak balony, konfetti czy zabawki dla niemowląt. Sprzeciw Disneya opiera się głównie na prawdopodobieństwie wprowadzenia konsumentów w błąd co do pochodzenia towarów opatrzonych spornym oznaczeniem, które według studia filmowego mogłyby potencjalnie spowodować osłabienie reputacji znaku należącego do Disneya.

To, czy Disney skutecznie obroni swój kontrowersyjny znak towarowy, zależy teraz od decyzji USPTO.

PayPal żąda zapłaty

PayPal wniósł pozew przeciwko mało znanemu start-upowi udzielającemu pożyczek z powodu naruszenia praw do znaku towarowego. Przedmiotowy start-up to działający w USA to Lenmo, który określa się jako platforma pożyczkowa typu peer-to-peer.

 

Firma PayPal twierdzi w pozwie, że marka Lenmo jest oczywistą imitacją popularnej marki Venmo należącej do PayPal. Innymi słowy, PayPal oskarża Lenmo o próbę niezgodnego z prawem wykorzystania renomy i popularności, jak również zaufania klientów do platformy Venmo w celu przyciągnięcia nowych użytkowników. PayPal wskazał w pozwie na swoje obawy, że klienci mogą niesłusznie uważać, że Lenmo i Venmo są ze sobą powiązane gospodarczo. W rzeczywistości są one przecież rywalami.

PayPal, rodzic Venmo, również prowadzi działalność pożyczkową. PayPal udziela niewielkich pożyczek sprzedawcom i konsumentom. Dlatego, jeśli weźmie się pod uwagę działalność Venmo w kontekście organizacji PayPal, ma on interesy konkurencyjne z Lenmo. Bez wątpienia PayPal nie byłby zadowolony, gdyby konkurent skutecznie skorzystał z siły wykształconej przez PayPal marki.

Popularyzacja znaku towarowego i skłonienie ludzi do zaufania danemu produktowi czy usłudze wymaga czasu i znacznych inwestycji w marketing marki. W drugim kwartale 2019 r. firma PayPal wydała 356 milionów dolarów na wydatki związane z marketingiem, w porównaniu z 307 milionami dolarów w ubiegłym roku. Koszty marketingu firmy PayPal w drugim kwartale wyniosły prawie 10% łącznych przychodów firmy. W opinii firmy PayPal jej konkurent robi sobie darmowy marketing wobec swojej marki Lenmo. PayPal chce, aby sąd zmusił Lenmo do zrzeczenia się praw do znaku towarowego oraz aby Lenmo zapłaciło mu odszkodowanie.

Piłkarskie zmagania

Drużyna piłkarska Liverpool stoi w obliczu rosnącej krytyki ze względu na złożenie wniosku o rejestrację znaku towarowego „Liverpool”. Zwycięzcy Ligi Mistrzów złożyli wniosek do brytyjskiego Urzędu Własności Intelektualnej. Jeżeli znak zostanie zarejestrowany dla wskazanych we wniosku towarów i usług, to drużyna uzyska monopol na wykorzystywanie nazwy „Liverpool” w tych kategoriach.

 

Klub piłkarski Liverpool podkreślił, że zastosowanie znaku towarowego zostanie ograniczone tylko do produktów i usług piłkarskich, a jego przedstawiciel, Peter Moore, kategorycznie stwierdził, że lokalne kluby używające nazwy Liverpool nie mają się czego obawiać. Taki ruch mimo wszystko nie podoba się jednak innym drużynom używającym w nazwie miasta Liverpool. Ich zdaniem, żaden prywatny biznes nie powinien być w stanie posiadać nazwy miasta w jakimkolwiek kontekście, a zwłaszcza w kontekście futbolu rozgrywanego w mieście Liverpool.

Rzeczywiście, jeśli Liverpool FC otrzyma rejestrację zgłoszonego znaku towarowego, to klub będzie mógł próbować wymusić zmianę nazwy lub uiszczanie opłaty licencyjnej na innych drużynach piłkarskich korzystających do tej pory z tego oznaczenia. FC Liverpool zapewnia jednak, że jego działania związane z ochroną własności przemysłowej nie są wymierzone w żadne konkretne drużyny.

Do działań brytyjskiego klubu niezbyt przychylnie podeszli również kibice, którzy zdecydowanie sprzeciwiają się rażącej monetyzacji dziedzictwa piłkarskiego. Ich zdaniem, nazwa „Liverpool” nie jest własnością właściciela klubu FC Liverpool, ale nazwą miasta, a przez to własnością jego mieszkańców.

Władze klubu podkreślają, że ich działania mają na celu głównie możliwość formalnej walki z podróbkami piłkarskich gadżetów FC Liverpool.